Oszczędność ma swoje granice: Historia Roberta i Eli

– Robert, po co kupiłeś tę kawę? Przecież w domu jeszcze jest! – głos Eli przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałem z kubkiem w ręku, patrząc na nią z niedowierzaniem. To była zwykła kawa, najtańsza z marketu. Ale dla Eli każda złotówka miała znaczenie.

Pięć lat temu, gdy poznałem Elę w biurze, wydawało mi się, że znalazłem bratnią duszę. Była inteligentna, zawsze uśmiechnięta, zadbana. Rozmawialiśmy godzinami o książkach, podróżach i marzeniach. Wtedy nie zauważyłem jej obsesji na punkcie pieniędzy. Może dlatego, że wtedy wszystko było nowe i ekscytujące. Teraz, po pięciu latach małżeństwa, czuję się jak więzień własnego domu.

– Przecież to tylko kawa – próbowałem się bronić. – Nie chcę pić tej starej, zwietrzałej.

– Ale ona jeszcze jest dobra! – upierała się Ela. – Nie możemy tak po prostu wyrzucać rzeczy i kupować nowe!

Zacisnąłem zęby. To nie pierwszy raz, kiedy kłóciliśmy się o drobiazgi. Ostatnio coraz częściej łapałem się na tym, że unikam rozmów o zakupach czy wydatkach. Nawet wspólne wyjście do kina stało się luksusem – Ela zawsze znajdowała powód, by zostać w domu.

Pamiętam naszą pierwszą wspólną podróż do Krakowa. Byliśmy wtedy jeszcze narzeczeństwem. Spacerowaliśmy po Starym Mieście, jedliśmy lody na Plantach, śmialiśmy się z własnych żartów. Wtedy Ela była inna – spontaniczna, radosna. Teraz wszystko podporządkowane jest oszczędzaniu.

– Robert, musimy myśleć o przyszłości – powtarzała mi niemal codziennie. – Nie mamy dzieci, ale może kiedyś będziemy chcieli kupić mieszkanie większe niż to nasze dwupokojowe? Musimy mieć oszczędności.

Rozumiałem to. Sam byłem wychowany w domu, gdzie pieniądze się szanowało. Ale Ela poszła o krok dalej. Zaczęło się niewinnie: promocje w sklepach, porównywanie cen, planowanie posiłków na cały tydzień. Potem przyszły własnoręcznie robione środki czystości, pranie tylko w niskich temperaturach i zakaz korzystania z suszarki do włosów.

Najgorsze przyszło jednak wtedy, gdy Ela zaczęła kontrolować każdy mój wydatek. Zanim kupiłem sobie nową koszulę do pracy, musiałem tłumaczyć się z każdej złotówki. Nawet prezent dla mojej mamy na urodziny był przedmiotem długiej dyskusji.

– Może lepiej coś własnoręcznie zrobić? – zaproponowała Ela. – To bardziej od serca i taniej.

Czułem się upokorzony. Przecież pracuję, zarabiam nieźle. Dlaczego nie mogę pozwolić sobie na drobne przyjemności?

Pewnego wieczoru wróciłem do domu później niż zwykle. Byłem zmęczony po całym dniu spotkań i marzyłem tylko o gorącej kąpieli i chwili spokoju. Zastałem Elę siedzącą przy stole z kalkulatorem i stertą paragonów.

– Robert, musimy porozmawiać – powiedziała bez powitania.

Usiadłem naprzeciwko niej, czując narastające napięcie.

– W tym miesiącu wydałeś o 200 zł więcej niż planowaliśmy – zaczęła wyliczać. – Musimy to jakoś zrównoważyć w przyszłym miesiącu.

– Ela, czy ty siebie słyszysz? – wybuchłem. – Czy nasze życie naprawdę musi kręcić się wokół pieniędzy? Nie mamy dzieci, nie mamy kredytu na głowie! Chciałbym czasem po prostu żyć!

Ela spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Myślisz tylko o sobie! A ja martwię się o naszą przyszłość!

Wtedy po raz pierwszy poczułem prawdziwą złość. Czy naprawdę jestem egoistą? Czy to ja mam problem?

Od tamtej pory zacząłem coraz częściej wychodzić z domu pod pretekstem spotkań ze znajomymi z pracy. W rzeczywistości chodziłem na długie spacery po parku albo siadałem w kawiarni z książką. Potrzebowałem oddechu od tej duszącej atmosfery.

Moja mama zauważyła zmianę we mnie.

– Co się dzieje, synku? – zapytała pewnego dnia podczas niedzielnego obiadu.

Nie chciałem jej martwić, ale nie potrafiłem już dłużej udawać.

– Mama, Ela… ona chyba przesadza z oszczędzaniem. Czuję się jak dziecko pod nadzorem.

Mama westchnęła ciężko.

– Robert, małżeństwo to kompromis. Ale pamiętaj też o sobie. Nie możesz całe życie rezygnować ze swoich potrzeb.

Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.

Kilka dni później postanowiłem porozmawiać z Elą szczerze i otwarcie.

– Ela, musimy coś zmienić – zacząłem niepewnie. – Kocham cię, ale nie mogę żyć w ciągłym napięciu przez pieniądze. Chciałbym czasem wyjść do restauracji albo kupić sobie coś bez wyrzutów sumienia.

Ela milczała przez chwilę, patrząc gdzieś w bok.

– Boję się – wyszeptała w końcu. – Boję się biedy, braku bezpieczeństwa… Moja mama zawsze powtarzała mi, że kobieta musi mieć coś na czarną godzinę.

Wtedy zrozumiałem, że za jej oszczędnością kryje się strach. Strach przed przyszłością, przed utratą kontroli.

Przytuliłem ją mocno.

– Jesteśmy razem. Poradzimy sobie ze wszystkim, ale musimy ufać sobie nawzajem i pozwolić sobie na trochę luzu.

Nie wiem, czy uda nam się znaleźć złoty środek. Ale wiem jedno: życie nie może być tylko liczeniem pieniędzy i rezygnacją ze wszystkiego, co sprawia radość.

Czasem zastanawiam się: gdzie leży granica między rozsądnym oszczędzaniem a życiem w ciągłym lęku? Czy można kochać kogoś i jednocześnie czuć się przez niego ograniczonym? Może Wy macie podobne doświadczenia? Jak radzić sobie z takimi różnicami w związku?