Oddałam córce dom, który budowałam latami. Teraz jej mąż chce go sprzedać

– Mamo, proszę, nie zaczynaj znowu – usłyszałam głos Kasi, mojej jedynej córki, kiedy po raz kolejny próbowałam poruszyć temat domu.

Nie mogłam powstrzymać łez. Stałam w kuchni, opierając się o blat, a w dłoniach ściskałam kubek z zimną już herbatą. Przez okno patrzyłam na ogród, który własnoręcznie sadziłam. Każdy krzew, każda róża miała swoją historię. Wszystko to robiłam dla niej – dla Kasi.

– To nie jest takie proste – odpowiedziałam cicho, próbując opanować drżenie głosu. – Ten dom to całe moje życie. Twoje dzieciństwo. Nasza historia.

Kasia westchnęła ciężko i spojrzała na mnie z rezygnacją. – Mamo, ja wiem, ile dla ciebie znaczy ten dom. Ale musisz zrozumieć, że teraz to nasze życie. Moje i Tomka.

Tomek. Nawet nie chciałam wypowiadać jego imienia. Od kiedy pojawił się w życiu Kasi, wszystko zaczęło się zmieniać. Był ambitny, zawsze miał wielkie plany i jeszcze większe marzenia. Ale czy musiał realizować je moim kosztem?

Pamiętam dzień, w którym pierwszy raz powiedziałam Kasi o moim planie. Miała wtedy pięć lat i biegała po podwórku z rozczochranymi włosami i brudnymi kolanami.

– Kiedyś będziesz miała tu swój dom – powiedziałam jej wtedy, wskazując na starą chałupę po dziadkach. – Będziesz mogła tu mieszkać z kim tylko zechcesz.

Nie wiedziałam jeszcze, ile mnie to będzie kosztować – nie tylko pieniędzy, ale i zdrowia, czasu, wyrzeczeń. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura w mieście. Każdą złotówkę odkładałam na remont. Latami zbierałam na nowe okna, potem na dach. Sama malowałam ściany, układałam panele, a meble kupowałam na raty.

Kasia dorastała w tym domu. Tu uczyła się chodzić, tu płakała po pierwszej kłótni z koleżanką, tu przyprowadziła Tomka na pierwszą randkę. Pamiętam ich śmiech w ogrodzie i ciche rozmowy na ganku.

A potem wszystko zaczęło się psuć.

Najpierw Tomek zaczął narzekać na dojazdy do pracy. Potem mówił o większym mieście, lepszych perspektywach dla dzieci. W końcu padło to jedno zdanie:

– Może sprzedamy ten dom i kupimy coś bliżej centrum? – rzucił pewnego wieczoru przy kolacji.

Zamarłam. Kasia spuściła wzrok.

– To nie jest takie proste – powiedziała cicho.

Ale Tomek był nieugięty. Zaczął wyliczać: ile dom jest wart, ile mogliby dostać za sprzedaż, jakie mieszkanie mogliby kupić w mieście. Mówił o przyszłości dzieci, o lepszych szkołach i możliwościach.

A ja? Czułam się jakby ktoś wyrywał mi serce.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta. Kasia coraz rzadziej do mnie dzwoniła, a kiedy przyjeżdżała z wnukami, była zamyślona i nieobecna.

Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Tomka przez telefon:

– Tak, teściowa już chyba się domyśla… Ale ona nie ma nic do gadania, dom jest na Kasię…

Zrobiło mi się słabo. Przecież to ja wszystko zbudowałam! Ja remontowałam, ja kupowałam meble! Ale rzeczywiście – dom był przepisany na Kasię po śmierci mojego męża. Chciałam jej dać poczucie bezpieczeństwa…

Zaczęły się kłótnie. Najpierw ciche pretensje:

– Mamo, nie możesz nas zatrzymywać na siłę! – krzyczała Kasia.
– To nie chodzi o mnie! Chodzi o rodzinę! O tradycję! – odpowiadałam przez łzy.

Potem już tylko milczenie i chłód.

W końcu przyszedł dzień, kiedy Tomek przyszedł do mnie z gotową propozycją:

– Pani Aniu, jeśli się pani zgodzi, możemy sprzedać dom jeszcze w tym roku. Dostanie pani swoją część pieniędzy…

Spojrzałam mu prosto w oczy.

– Nie chcę żadnych pieniędzy – powiedziałam twardo. – Chcę tylko zachować to miejsce dla mojej rodziny.

Tomek wzruszył ramionami i wyszedł bez słowa.

Kasia przyszła później sama. Usiadła naprzeciwko mnie przy stole kuchennym.

– Mamo… Ja już nie wiem co robić… Tomek mnie naciska… A ja nie chcę cię ranić…

Widziałam łzy w jej oczach. Moja córka była rozdarta między mną a swoim mężem. Między przeszłością a przyszłością.

– Kasiu… – zaczęłam cicho – pamiętasz jak sadziłyśmy te róże? Jak uczyłaś się jeździć na rowerze po tej ścieżce? To wszystko jest częścią ciebie…

– Wiem… Ale Tomek mówi, że musimy myśleć o dzieciach…

– A co z twoim sercem? Co z naszymi wspomnieniami?

Kasia rozpłakała się i wybiegła z domu.

Od tamtej pory minęły dwa miesiące. Nie rozmawiałyśmy prawie wcale. Dom stał pusty i cichy jak nigdy dotąd. Ogród zarastał chwastami, a ja coraz częściej zastanawiałam się, czy miałam prawo oczekiwać od córki wdzięczności za swoje poświęcenie.

Czasem siadam na ganku i patrzę na zachodzące słońce nad naszym ogrodem. Zastanawiam się: czy naprawdę można sprzedać wspomnienia? Czy dom to tylko cegły i dach? Czy rodzina powinna być ważniejsza niż wygoda?

Może powinnam odpuścić? Może powinnam pozwolić im odejść?

A może to ja jestem egoistką?

Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Co byście zrobili na moim miejscu?