Mój brat oddał wszystko swoim dzieciom, a one odwróciły się, gdy najbardziej ich potrzebował

– Nie rozumiesz, Anka! Oni mają swoje życie! – krzyczał do słuchawki mój brat Marek, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. – Ale Marek, przecież leżysz w szpitalu już trzeci tydzień. Nawet nie zadzwonili. – Przestań! Nie chcę o tym gadać.

Odstawiłam telefon na stół i przez chwilę patrzyłam w okno. Za szybą padał deszcz, a krople spływały po szybie jak łzy. Przypomniałam sobie, jak dziesięć lat temu Marek wrócił do domu z trójką dzieci pod pachą i walizką żony pod drugą ręką. – Zostawiła nas, Anka. Zostawiła mnie dla jakiegoś Michała z pracy – powiedział wtedy cicho, a jego oczy były puste.

Od tamtej pory Marek był dla swoich dzieci wszystkim: matką, ojcem, przyjacielem i powiernikiem. Gotował dla nich najlepsze obiady – bo był przecież szefem kuchni w jednej z najlepszych restauracji w Poznaniu. Zawsze miał dla nich czas, nawet jeśli wracał z pracy po północy. Nigdy nie narzekał, choć czasem widziałam, jak drżą mu ręce ze zmęczenia.

Pamiętam, jak kiedyś wpadłam do niego bez zapowiedzi. W kuchni pachniało świeżym chlebem, a na stole stały trzy talerze z naleśnikami. – Dzieciaki kochają naleśniki z serem – uśmiechnął się smutno. – A ty? – zapytałam. – Ja? Ja już nie wiem, co lubię – odpowiedział cicho.

Najstarsza córka, Ola, zawsze była wymagająca. Chciała mieć najnowszy telefon, markowe ubrania. Marek robił wszystko, żeby jej to zapewnić. Brał nadgodziny, dorabiał na cateringach. Kiedyś powiedziałam mu: – Marek, nie rozpieszczaj ich tak. – Muszę im to wynagrodzić – odpowiedział tylko.

Kuba, środkowy syn, był zamknięty w sobie. Godzinami grał na komputerze, nie odzywał się do nikogo. Marek próbował do niego dotrzeć: – Chodź ze mną na rower, pogadamy. – Nie mam czasu – burknął Kuba i zamknął się w pokoju.

Najmłodsza Zosia była jeszcze dzieckiem, kiedy ich matka odeszła. To ona najczęściej tuliła się do Marka i pytała: – Tato, dlaczego mama nie wraca? – Bo czasem ludzie się gubią – odpowiadał łagodnie.

Przez lata Marek nie pozwolił sobie na żadną bliskość. Kiedy próbowałam go namówić na randkę z koleżanką z pracy, tylko machnął ręką: – Nie mam czasu na głupoty. Dzieci są najważniejsze.

A dzieci rosły i coraz mniej go potrzebowały. Ola wyjechała na studia do Warszawy i wracała tylko po pieniądze. Kuba znalazł dziewczynę i przestał odbierać telefony od ojca. Zosia zamknęła się w swoim świecie TikToka i Instagrama.

Gdy Marek zachorował na raka trzustki, długo ukrywał to przede mną. Dopiero gdy zobaczyłam go wychudzonego i bladego na przystanku autobusowym, zrozumiałam, że coś jest nie tak. – To nic takiego – próbował żartować. Ale ja wiedziałam.

Zorganizowałam rodzinne spotkanie. Zadzwoniłam do Oli: – Tata jest chory. Musisz przyjechać. – Mam ważny egzamin, ciociu. Może za tydzień? Kuba: – Pracuję teraz na dwa etaty. Nie dam rady. Zosia nawet nie odebrała telefonu.

W szpitalu Marek leżał sam przez długie dni i noce. Odwiedzałam go codziennie po pracy, przynosiłam domowe jedzenie i książki. Czasem płakał w poduszkę, myśląc, że nie widzę.

– Może one mają rację? Może za bardzo je rozpieściłem? Może powinienem był być twardszy? – pytał pewnej nocy, kiedy siedziałam przy jego łóżku.

– Nie wiem, Marek. Ale wiem jedno: kochałeś je nad życie.

– A one? Czy one mnie kochają?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Któregoś dnia przyszła pielęgniarka i powiedziała: – Panie Marku, ma pan gościa! Serce mi zabiło mocniej. Może Ola? Może Kuba? Ale to była sąsiadka z klatki obok, pani Halina, która przyniosła mu domowe ciasto.

Dni mijały powoli. Marek słabł z każdym tygodniem. W końcu zadzwoniła Ola: – Ciociu, czy tata może mi przelać pieniądze na czynsz? Mam problem z kartą…

Wtedy coś we mnie pękło.

– Ola! Twój ojciec umiera! Czy ty tego nie rozumiesz?!

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Przepraszam… Nie wiedziałam…

Ale nie przyjechała.

Marek odszedł spokojnie w nocy, trzymając mnie za rękę. Przed śmiercią wyszeptał: – Powiedz im… że zawsze je kochałem…

Na pogrzebie pojawiły się wszystkie dzieci. Stały obok siebie sztywne i obce sobie nawzajem. Ola płakała cicho w chusteczkę, Kuba patrzył gdzieś w dal, a Zosia przewijała coś na telefonie.

Po wszystkim usiedliśmy razem przy stole w domu Marka. Próbowałam rozmawiać z dziećmi o ich ojcu, o tym jak bardzo się starał.

– Wiem… Byliśmy dla niego wszystkim… Ale on nigdy nie pytał nas o nasze marzenia… Zawsze tylko dawał i dawał… – powiedziała Ola nagle.

– A czy wy kiedykolwiek zapytaliście go o jego marzenia? O to, czego on potrzebuje? – zapytałam ostro.

Zapadła cisza.

Czasem myślę o Marku i o tym wszystkim, co przeszedł dla swoich dzieci. O jego samotności i bezgranicznej miłości. O tym, jak łatwo można się zatracić w dawaniu innym wszystkiego kosztem siebie samego.

Czy naprawdę warto poświęcać całe życie dla innych? Czy miłość rodzica powinna być bezwarunkowa nawet wtedy, gdy nie dostaje się jej w zamian? Co wy o tym myślicie?