Miłość, obowiązek i granice: Historia Marty, która musiała wybrać między matką a teściową
— Nie rozumiesz, Piotrze! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. — To moja mama! Jeśli trzeba, oddam jej ostatni grosz. Twoja matka zawsze sobie radziła sama.
Piotr patrzył na mnie z niedowierzaniem, jakby nie poznawał kobiety, z którą dzielił życie od siedmiu lat. W kuchni unosił się zapach niedopitej kawy i czułam, że zaraz się rozpadnę. Nasz synek Antek spał w pokoju obok, a ja miałam wrażenie, że cały świat wali mi się na głowę.
Zawsze byłam blisko z mamą. Po śmierci taty to ona trzymała naszą rodzinę w całości. Pracowała na dwa etaty, żebym mogła skończyć studia. Nigdy nie prosiła o pomoc, nawet kiedy było ciężko. Teraz, kiedy zachorowała i nie mogła już pracować, czułam się zobowiązana oddać jej wszystko, co mam. Nawet jeśli to oznaczało rezygnację z własnych potrzeb.
Piotr miał inne zdanie. Jego matka, pani Halina, była kobietą twardą i wymagającą. Zawsze powtarzała, że „każdy jest kowalem własnego losu”. Po śmierci męża radziła sobie sama, prowadziła sklepik spożywczy na osiedlu i nie znosiła słabości. Ale ostatnio sklep splajtował, a ona zaczęła coraz częściej dzwonić do Piotra po pieniądze.
— Marta, to też moja matka — powiedział Piotr cicho. — Nie możemy jej zostawić bez pomocy.
— Ale ona zawsze sobie radziła! — przerwałam mu. — Moja mama naprawdę nie ma nikogo poza mną. Halina ma jeszcze twoją siostrę i brata. Czemu zawsze wszystko spada na nas?
Piotr wzruszył ramionami i spojrzał w okno. Za szybą padał deszcz, a ja czułam się jak w pułapce. Od kiedy poszłam na urlop macierzyński, nasze kłótnie stały się codziennością. Pieniędzy było coraz mniej, a Piotr coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Czułam się samotna i przytłoczona odpowiedzialnością za dom, dziecko i dwie starsze kobiety.
Pewnego dnia zadzwoniła mama.
— Martuś, nie chcę cię martwić… Ale lekarz powiedział, że muszę przejść operację. Nie wiem, jak sobie poradzę z rachunkami.
Wiedziałam już wtedy, że muszę jej pomóc. Przelewałam jej pieniądze z naszych oszczędności, nawet jeśli oznaczało to rezygnację z nowych butów dla Antka czy opóźnienie opłat za prąd.
Halina zadzwoniła tego samego wieczoru.
— Piotruś, sklep zamknęli. Nie wiem, co dalej… Może pożyczylibyście mi trochę na czynsz?
Piotr spojrzał na mnie pytająco. Widziałam w jego oczach strach i bezradność.
— Mamo — powiedział cicho do słuchawki — teraz mamy trochę trudniej… Marta też pomaga swojej mamie…
— No tak! — usłyszałam przez telefon jej zirytowany głos. — Zawsze twoja żona jest ważniejsza!
Po tej rozmowie Piotr długo milczał. W końcu wybuchł:
— Czuję się rozdarty! Ty ciągle bronisz swojej matki, a ja swojej! Dlaczego nie możemy być jedną rodziną?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Może dlatego, że sama czułam się rozdarta między lojalnością wobec mamy a obowiązkiem wobec teściowej? Może dlatego, że nigdy nie czułam się akceptowana przez Halinę?
Z czasem sytuacja tylko się pogarszała. Mama trafiła do szpitala, a ja codziennie jeździłam do niej z Antkiem na rękach. Piotr coraz częściej wychodził z domu pod pretekstem pracy. Halina zaczęła dzwonić do mnie bezpośrednio:
— Marta, wiem, że nie jestem twoją matką… Ale chyba rozumiesz, jak ciężko jest zostać samemu?
Czułam się winna za każdym razem, gdy musiałam jej odmówić pomocy finansowej. Wiedziałam jednak, że jeśli wybiorę ją zamiast mamy, nigdy sobie tego nie wybaczę.
W końcu doszło do wielkiej awantury. Piotr wrócił późno i zobaczył mnie płaczącą nad listą wydatków.
— To nie ma sensu! — krzyknął. — Nie możemy ciągle wybierać między naszymi matkami! Kiedy zaczniemy żyć dla siebie?
— Może nigdy? — odpowiedziałam cicho.
Przez kolejne dni unikaliśmy rozmów. W domu panowała cisza przerywana tylko płaczem Antka i dźwiękiem telefonów od naszych matek.
Pewnego wieczoru usiadłam przy łóżeczku syna i patrzyłam na jego spokojną twarz. Zrozumiałam wtedy, że muszę postawić granice — dla siebie i dla niego.
Następnego dnia zadzwoniłam do mamy:
— Mamo, będę ci pomagać tyle, ile mogę… Ale musisz też poprosić o wsparcie ciocię Basię i kuzynkę Kasię.
Potem zadzwoniłam do Haliny:
— Pani Halino… Rozumiem pani sytuację. Ale my też mamy swoje problemy. Może porozmawia pani z Anią albo Tomkiem?
Obie kobiety były rozczarowane moją decyzją. Piotr długo nie mógł mi tego wybaczyć.
Ale pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę.
Dziś wiem jedno: nie można uratować wszystkich kosztem siebie i własnej rodziny. Czasem trzeba postawić granice — nawet jeśli boli.
Czy jestem egoistką? Czy powinnam była zrobić więcej? A może właśnie tak wygląda dorosłość: wybieranie mniejszego zła i życie z konsekwencjami swoich decyzji?