Między Prawdą a Kłamstwem: Historia Pewnej Rodziny z Krakowa

— W sensie jesteś jego żoną? — powtórzyłam, czując jak serce wali mi w piersi, a dłonie zaczynają drżeć. Stałyśmy naprzeciwko siebie w ciasnym przedpokoju mojego mieszkania na Ruczaju, a ona, nie spuszczając ze mnie wzroku, podtrzymywała jedną ręką spory brzuch. Wyglądała na zmęczoną, ale w jej oczach widziałam determinację. — W najbardziej dosłownym — odpowiedziała spokojnie. — Przynajmniej w sensie prawnym, mogę nawet pokazać pieczątkę w dowodzie. Ślubnego zdjęcia tylko nie wzięłam, wybacz.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez chwilę miałam wrażenie, że zaraz się obudzę i wszystko okaże się koszmarem. Ale to nie był sen. To była rzeczywistość, która rozgrywała się tu i teraz, w moim własnym domu.

Nazywam się Marta Nowak i jeszcze godzinę temu byłam przekonana, że mam szczęśliwe życie. Mąż – Paweł, córka – Zosia, praca w szkole językowej, popołudniowe spacery po Plantach. Wszystko wydawało się poukładane, aż do tej chwili.

Kobieta przedstawiła się jako Agnieszka Zielińska. Powiedziała, że Paweł jest jej mężem od trzech lat i że spodziewają się dziecka. Przyszła do mnie, bo od kilku tygodni nie mogła się z nim skontaktować. — Myślałam, że coś mu się stało — dodała cicho. — Ale teraz widzę, że po prostu prowadził podwójne życie.

W głowie miałam mętlik. Próbowałam sobie przypomnieć wszystkie te wieczory, kiedy Paweł wracał późno z pracy albo wyjeżdżał na „delegacje”. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa? Czy nie widziałam sygnałów?

— Przepraszam… — zaczęłam niepewnie, ale Agnieszka uniosła dłoń.

— Nie musisz mnie przepraszać. To ja powinnam przeprosić, że tak tu wpadłam… Ale musiałam wiedzieć prawdę.

W tym momencie do przedpokoju wbiegła Zosia. — Mamo, kto to? — zapytała z dziecięcą ciekawością.

— To… pani Agnieszka — odpowiedziałam drżącym głosem.

Agnieszka uśmiechnęła się do niej smutno. — Cześć, Zosiu.

Po kilku minutach Agnieszka wyszła. Zostałam sama z córką i tysiącem pytań bez odpowiedzi. Zadzwoniłam do Pawła. Nie odebrał. Napisałam mu wiadomość: „Musimy porozmawiać. Natychmiast.”

Noc była bezsenna. Przewracałam się z boku na bok, analizując każdy szczegół naszego małżeństwa. Przypomniałam sobie słowa mamy: „Córeczko, wyjeżdżam w przyszłym tygodniu na kontrakt, tam zasięg jest słaby, więc nie gub mnie z oczu.” Wtedy wydawało mi się to zabawne – mama zawsze była nadopiekuńcza. Teraz sama czułam się jak dziecko zagubione we własnym życiu.

Następnego dnia Paweł wrócił do domu. Weszłam do kuchni i zobaczyłam go przy stole, jakby nic się nie stało. — Musimy porozmawiać — powiedziałam stanowczo.

Spojrzał na mnie zaskoczony. — O co chodzi?

— Była tu Agnieszka. Twoja żona. I matka twojego dziecka.

Zbladł momentalnie. Przez chwilę milczał, potem usiadł ciężko na krześle.

— Marta… Ja… To nie tak miało wyglądać…

— To jak miało wyglądać? — przerwałam mu ostro. — Myślałeś, że nigdy się nie dowiem?

Zaczął tłumaczyć się pokrętnie: że to był błąd, że nie chciał nikogo skrzywdzić, że kocha mnie i Zosię… Słuchałam go bez słowa, czując narastającą wściekłość i bezsilność.

— Paweł, wyjdź — powiedziałam w końcu cicho.

Spakował kilka rzeczy i wyszedł bez słowa.

Przez kolejne dni żyłam jak w transie. Musiałam być silna dla Zosi – ona nie rozumiała, dlaczego tata już z nami nie mieszka. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku, ale koleżanki widziały po mnie, że coś jest nie tak.

Pewnego wieczoru zadzwoniła Agnieszka. Chciała się spotkać. Zgodziłam się – czułam, że muszę to zrobić dla siebie.

Spotkałyśmy się w kawiarni przy Rynku Głównym. Była zmęczona i przygnębiona.

— Przepraszam za tamto wtargnięcie… — zaczęła niepewnie.

— Nie masz za co przepraszać — odpowiedziałam szczerze. — To Paweł powinien przepraszać nas obie.

Rozmawiałyśmy długo o wszystkim: o naszych marzeniach, planach na przyszłość, o tym jak bardzo nas zawiódł ten sam człowiek. Poczułam ulgę – nie byłam już sama ze swoim bólem.

Minęły tygodnie. Paweł próbował wrócić do naszego życia, tłumaczył się przed rodziną i znajomymi. Moja mama wróciła z kontraktu i wspierała mnie jak mogła.

Zosia zaczęła zadawać coraz trudniejsze pytania: „Mamo, czy tata nas już nie kocha?” Nie umiałam jej odpowiedzieć inaczej niż: „Tata zawsze cię kocha, ale czasem dorośli popełniają błędy.”

Dziś wiem jedno – życie potrafi być okrutne i przewrotne. Ale wiem też, że nawet po największej burzy można odnaleźć spokój i siłę do dalszej walki.

Czasem zastanawiam się: czy można naprawdę poznać drugiego człowieka? Czy warto jeszcze ufać? Może ktoś z was zna odpowiedź…