Między młotem a kowadłem: Jak teściowa próbowała zniszczyć moje małżeństwo
– Znowu nie posoliłaś ziemniaków, Marto? – głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na ściereczce, i czułam, jak narasta we mnie gniew.
– Przecież sól stoi na stole, Pani Zofio – odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko się we mnie gotowało.
– Mikołaj zawsze lubił dobrze doprawione jedzenie. – Jej spojrzenie było chłodne, pełne wyższości. – Ale skąd ty możesz to wiedzieć?
Mikołaj siedział przy stole, wpatrzony w ekran telefonu. Udawał, że nie słyszy. Jak zwykle.
To był nasz trzeci rok małżeństwa. Kiedy się poznaliśmy, wydawało mi się, że trafiłam na kogoś wyjątkowego. Mikołaj był czuły, opiekuńczy, potrafił rozśmieszyć mnie do łez. Ale od kiedy zamieszkaliśmy razem – najpierw w wynajętym mieszkaniu, potem w domu jego rodziców na obrzeżach Warszawy – wszystko zaczęło się psuć.
Teściowa od początku dawała mi do zrozumienia, że jestem intruzem. Uśmiechała się do mnie przy gościach, ale wystarczyło, że zostawałyśmy same, a jej twarz twardniała. „Mój syn jest najważniejszy na świecie” – powtarzała przy każdej okazji. „Zawsze był moim oczkiem w głowie”.
Początkowo próbowałam ją zrozumieć. Sama nie miałam łatwego dzieciństwa – ojciec odszedł, gdy miałam dziesięć lat, mama pracowała na dwa etaty, żeby nas utrzymać. Wiedziałam, jak to jest walczyć o bliskość. Ale Zofia nie chciała mnie poznać. Każdy mój gest odbierała jako atak.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę za drzwiami kuchni.
– Synku, ona cię nie rozumie. Widzisz, jak się zachowuje? Nawet obiadu nie potrafi ugotować tak, jak lubisz.
– Mamo, daj spokój – westchnął Mikołaj. – Marta się stara.
– Stara? To za mało! Ty zasługujesz na więcej!
Zacisnęłam pięści. Chciałam wejść i powiedzieć jej wszystko prosto w twarz. Ale nie zrobiłam tego. Bałam się, że Mikołaj stanie po jej stronie.
Z czasem zaczęły się drobne złośliwości. Zofia przestawiała moje rzeczy w kuchni, wyrzucała jedzenie, które ugotowałam, pod pretekstem „zepsucia”. Gdy wracałam z pracy później niż zwykle, słyszałam kąśliwe uwagi: „Niektóre kobiety wolą karierę od rodziny”.
Najgorsze były jednak te momenty, kiedy próbowała nastawić Mikołaja przeciwko mnie.
– Widziałam ją dziś z jakimś mężczyzną pod sklepem – powiedziała pewnego dnia podczas kolacji.
– Co? – Mikołaj spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– To był kolega z pracy! – wykrzyknęłam bezradnie.
– Oczywiście… – Zofia wzruszyła ramionami i spojrzała na syna znacząco.
Po tej rozmowie Mikołaj przez kilka dni był chłodny i zdystansowany. Próbowałam mu tłumaczyć, ale tylko wzruszał ramionami.
– Moja mama nie kłamie – powiedział w końcu. – Może po prostu źle to odebrała?
Czułam się coraz bardziej samotna. Mama powtarzała mi przez telefon: „Może przesadzasz? Może ona po prostu cię nie zna?” Nikt nie chciał mi wierzyć.
W pracy też nie miałam lekko. Szefowa była wymagająca, a koleżanki raczej trzymały się razem. Często zostawałam po godzinach, żeby nadrobić zaległości. Wracałam do domu zmęczona i marzyłam tylko o chwili spokoju. Zamiast tego czekały na mnie kolejne pretensje.
Pewnego dnia znalazłam swoje ubrania wrzucone do worka na śmieci w piwnicy.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęłam do Zofii.
– Myślałam, że to rzeczy do oddania – odpowiedziała z niewinną miną.
– Przecież to moje ulubione sukienki!
– W takim razie powinnaś lepiej o nie dbać.
Mikołaj tylko wzruszył ramionami.
– Nie przesadzaj, Marta. Mama na pewno nie zrobiła tego specjalnie.
Zaczęłam mieć problemy ze snem. Budziłam się w środku nocy z poczuciem lęku i bezradności. Czułam się jak intruz we własnym domu.
Wszystko osiągnęło apogeum podczas świąt Bożego Narodzenia. Przyjechała cała rodzina Mikołaja: jego siostra Anka z mężem i dziećmi, ciotki, kuzyni. Zofia postanowiła urządzić wielką kolację.
– Marta pomoże mi w kuchni – oznajmiła głośno przy wszystkich.
Przez cały dzień biegałam między garnkami a stołem, podczas gdy reszta rodziny siedziała w salonie i śmiała się przy winie. Zofia co chwilę poprawiała mnie przy gościach:
– Nie tak się kroi cebulę! – krzyczała. – Uważaj, bo przypalisz barszcz!
Wieczorem byłam wykończona i upokorzona. Kiedy usiedliśmy do stołu, Zofia zaczęła opowiadać anegdoty o „nieudolnych gospodyniach” i zerkała na mnie wymownie. Nikt nie stanął w mojej obronie.
Po kolacji zamknęłam się w łazience i rozpłakałam się jak dziecko. Wtedy podeszła do mnie Anka.
– Nie przejmuj się nią – szepnęła cicho. – Mama zawsze była trudna. Ale Mikołaj cię kocha.
– Nie wiem już nawet, czy to prawda – wyszeptałam przez łzy.
Po świętach postanowiłam porozmawiać z Mikołajem szczerze.
– Albo coś zmienimy, albo ja odchodzę – powiedziałam mu prosto w oczy.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Przesadzasz! Moja mama po prostu chce dobrze!
– Nie! Ona chce mnie stąd wyrzucić! I ty jej na to pozwalasz!
Przez kilka dni chodziliśmy wokół siebie jak obcy ludzie. W końcu spakowałam walizkę i pojechałam do mamy do Łodzi.
Mama przyjęła mnie bez słowa wyrzutu. Dopiero wtedy zobaczyła łzy w moich oczach i zrozumiała powagę sytuacji.
– Może powinnaś wrócić do siebie? – zapytała cicho któregoś wieczoru.
– Nie wiem już nawet, gdzie jest moje miejsce…
Mikołaj dzwonił codziennie przez tydzień. Najpierw prosił o powrót, potem groził rozwodem. W końcu przestał się odzywać.
Po miesiącu dostałam list od Zofii:
„Mam nadzieję, że już nigdy nie wrócisz do naszego domu. Mój syn zasługuje na kogoś lepszego”.
Zadrżały mi ręce ze złości i żalu. Ale wtedy poczułam też ulgę – pierwszy raz od lat mogłam oddychać pełną piersią.
Dziś mieszkam sama w małym mieszkaniu na Retkini. Pracuję w tej samej firmie, ale czuję się silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem spotykam Mikołaja na ulicy – jest smutny i przygaszony. Podobno Zofia choruje i wymaga opieki 24 godziny na dobę.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć o rodzinę za wszelką cenę? A może czasem trzeba po prostu odejść?
Czy Wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną partnera? Jak poradziliście sobie z toksycznymi relacjami?