Między miłością a oczekiwaniami: Historia matki, która musiała udowodnić swoją wartość

— Znowu nie założyłaś mu czapki? — głos babci przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, zmywając kubek po kakao, kiedy jej słowa uderzyły mnie w plecy. — Marta, przecież jest październik. Dziecko się przeziębi!

Odwróciłam się powoli, czując jak w gardle rośnie mi gula. Mój syn, Staś, bawił się na dywanie w salonie, układając klocki. Miał na sobie sweter i ciepłe spodnie, a okno było zamknięte. — Babciu, jest ciepło w mieszkaniu. Nie potrzebuje czapki — odpowiedziałam spokojnie, choć w środku wszystko we mnie wrzało.

Babcia spojrzała na mnie z dezaprobatą. Jej twarz, poorana zmarszczkami, była surowa jak zawsze, kiedy chodziło o wychowanie dzieci. — Ty zawsze wszystko wiesz lepiej. Ale potem to ja będę musiała siedzieć z nim w nocy, jak zacznie kaszleć — mruknęła i wyszła z kuchni, zostawiając mnie z poczuciem winy i bezsilności.

Mam 29 lat i jestem matką. Matką, która przeszła przez piekło samotności po rozstaniu z ojcem Stasia. Matką, która codziennie walczy o to, by jej dziecko było szczęśliwe i bezpieczne. Ale dla mojej babci to nigdy nie jest wystarczająco dobre.

Kiedy wróciłam do rodzinnego domu po rozwodzie, miałam nadzieję na wsparcie. Zamiast tego dostałam niekończące się uwagi, krytykę i porównania do mojej matki, która — według babci — była „idealną gospodynią”.

— Twoja mama nigdy nie pozwoliłaby sobie na taki bałagan w kuchni — powtarzała babcia niemal codziennie. — A ty? Ledwo ogarniasz siebie i dziecko.

Czasem mam wrażenie, że żyję w pułapce. Każdy mój ruch jest oceniany. Każda decyzja podważana. Nawet kiedy Staś śmieje się do mnie i tuli się wieczorem przed snem, słyszę w głowie głos babci: „To nie wystarczy. Musisz się bardziej starać”.

Najgorsze są wieczory. Kiedy Staś już śpi, a ja siadam na kanapie z kubkiem herbaty i próbuję odetchnąć po całym dniu. Wtedy babcia siada naprzeciwko mnie i zaczyna swój monolog:

— Marta, ty nie rozumiesz, jak ciężko jest wychować dziecko bez ojca. Ja to przeżyłam po wojnie. Ty masz wszystko podane na tacy: ciepłe mieszkanie, sklep pod nosem, żłobek dla dziecka. A mimo to ciągle narzekasz.

Czuję się wtedy jak mała dziewczynka, której ktoś zabiera prawo do własnych uczuć. Przecież nie narzekam — po prostu czasem jest mi ciężko. Chciałabym mieć kogoś, kto powie: „Dobrze sobie radzisz”. Ale zamiast tego słyszę tylko: „Za moich czasów…”

Ostatnio coraz częściej łapię się na tym, że zaczynam wątpić w siebie. Czy naprawdę jestem złą matką? Czy Staś będzie kiedyś wspominał dzieciństwo jako pasmo chaosu i kłótni? Czy może jednak zapamięta nasze wspólne wieczory z książką i kakao?

Pewnego dnia Staś wrócił z przedszkola z gorączką. Babcia od razu rzuciła mi oskarżycielskie spojrzenie:

— A nie mówiłam? Pewnie znowu go źle ubrałaś.

Zacisnęłam zęby i zajęłam się synem. Przez całą noc czuwałam przy jego łóżku, podając mu wodę i mierząc temperaturę. Babcia tylko raz zajrzała do pokoju:

— Jakbyś mnie słuchała, to by teraz nie chorował.

Te słowa bolały bardziej niż zmęczenie czy strach o zdrowie Stasia.

Kilka dni później odwiedziła nas moja przyjaciółka Ania. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie, a Staś bawił się obok.

— Marta, ty naprawdę świetnie sobie radzisz — powiedziała nagle Ania. — Twój syn jest szczęśliwy, a ty jesteś dla niego wszystkim.

Poczułam łzy napływające do oczu. Tak bardzo potrzebowałam tych słów.

Wieczorem zebrałam się na odwagę i poszłam do babci.

— Babciu… Chciałabym porozmawiać — zaczęłam niepewnie.

Spojrzała na mnie znad robótki ręcznej.

— Słucham.

— Wiem, że chcesz dla nas dobrze. Ale czasem mam wrażenie, że nie wierzysz we mnie jako matkę. To boli…

Babcia milczała przez chwilę.

— Ja tylko chcę cię nauczyć życia — powiedziała cicho. — Boję się o was. O Stasia…

— Rozumiem to. Ale potrzebuję też twojego wsparcia, nie tylko krytyki.

Nie odpowiedziała nic więcej tego wieczoru. Ale następnego dnia zauważyłam, że przygotowała śniadanie dla mnie i Stasia bez żadnych uwag.

Może to był mały krok do przodu?

Czasem myślę: czy naprawdę musimy ciągle udowadniać swoją wartość najbliższym? Czy nie wystarczy po prostu kochać i być obecnym? Może kiedyś nauczę się żyć tak, by nie bać się oceny innych… Ale czy to w ogóle możliwe?