Między dwoma światami: Święta, które wszystko zmieniły
– Twoja żona psuje nam wszystkie święta – powiedziała moja matka z taką stanowczością, że aż poczułem, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Siedziałem wtedy w kuchni, trzymając w ręku kubek z herbatą, a na ekranie telefonu widziałem jej zaciśnięte usta i oczy pełne rozczarowania. Przez chwilę nie mogłem wydobyć z siebie głosu. W tle słyszałem cichy szelest papieru – Irenka pakowała prezenty dla dzieci, nieświadoma burzy, która właśnie się rozpętała.
– Mamo, proszę cię… – zacząłem niepewnie, ale ona już nie słuchała. – Olek, ja naprawdę się staram. Ale odkąd jesteście razem, wszystko jest inaczej. Święta nie mają już tej magii. Ciągle jakieś pretensje, zmiany planów, nieporozumienia…
Poczułem narastającą frustrację. Z jednej strony rozumiałem matkę – zawsze była perfekcjonistką, dla niej święta to był święty czas, wszystko musiało być idealnie. Z drugiej strony była Irenka – moja żona, która miała własne tradycje i nie chciała być tylko dodatkiem do mojej rodziny. Od początku wiedziałem, że to się kiedyś zderzy.
Następnego dnia Irenka zaproponowała coś nowego:
– Może w tym roku spotkajmy się wszyscy w restauracji albo kawiarni? Bez gotowania, bez stresu… Po prostu razem.
Zadzwoniłem do mamy z tą propozycją. – Dobry pomysł – odpowiedziała zaskakująco spokojnie. – Tylko niech Irenka sama wybierze miejsce, żebyśmy w trakcie zamówienia znowu nie zmieniali lokalu.
Wiedziałem, do czego pije. Rok temu przez pół godziny krążyliśmy po mieście, bo mama chciała tradycyjną kuchnię polską, a Irenka wegańskie menu. W końcu skończyło się na kompromisie, ale atmosfera była napięta do granic możliwości.
Wieczorem usiedliśmy z Irenką przy stole. – Wiesz – zaczęła cicho – ja naprawdę się staram. Ale mam wrażenie, że twoja mama mnie nie akceptuje. Cokolwiek zrobię, zawsze jest źle.
Patrzyłem na nią i widziałem łzy w jej oczach. Przypomniałem sobie pierwsze święta razem – jak bardzo się starała, piekła pierniki według przepisu mojej babci, choć nigdy wcześniej tego nie robiła. Jak potem usłyszała od mamy: „Pierniki trochę za twarde, ale może następnym razem się uda”.
– Kochanie, ona po prostu…
– Po prostu mnie nie lubi – przerwała mi. – I chyba nigdy nie polubi.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem się rozdarty na pół. Z jednej strony matka – kobieta, która mnie wychowała, zawsze była dla mnie opoką. Z drugiej strony żona – osoba, którą wybrałem na całe życie.
Nadszedł dzień spotkania. Wybraliśmy niewielką kawiarnię na Starym Mieście w Warszawie. Miało być neutralnie i przytulnie. Przyszliśmy pierwsi z Irenką i dziećmi. Siedzieliśmy przy oknie, patrząc na przechodzących ludzi.
Matka przyszła punktualnie. Była elegancka jak zawsze, ale jej twarz zdradzała napięcie. Usiadła naprzeciwko Irenki i przez chwilę panowała niezręczna cisza.
– Cieszę się, że wybraliście to miejsce – powiedziała w końcu matka. – Chociaż szkoda, że nie u nas w domu.
Irenka uśmiechnęła się blado. – Chciałam spróbować czegoś innego. Może będzie nam wszystkim łatwiej.
Zamówiliśmy kawę i ciasto dla dzieci. Rozmowa toczyła się powoli, jakby każdy ważył każde słowo. W pewnym momencie matka spojrzała na mnie i powiedziała:
– Olek, pamiętasz nasze święta? Jak zawsze śpiewaliśmy kolędy przy choince? Teraz wszystko jest inaczej…
– Mamo, ale przecież możemy śpiewać kolędy tutaj – próbowałem żartować.
– To nie to samo – odpowiedziała cicho.
I wtedy Irenka wybuchła:
– Może dlatego, że nigdy nie czuję się tu mile widziana! Zawsze mam wrażenie, że cokolwiek zrobię, jest źle! Próbowałam się dostosować, ale już nie mam siły!
Matka spojrzała na nią zaskoczona. – Ja tylko chcę dobrze dla Olka i dzieci…
– A ja? Ja też jestem częścią tej rodziny! – głos Irenki drżał ze wzruszenia.
Dzieci patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami. Poczułem się winny wobec wszystkich: wobec matki, która czuła się odsunięta; wobec Irenki, która walczyła o swoje miejsce; wobec dzieci, które chciały po prostu mieć szczęśliwe święta.
Po powrocie do domu długo siedzieliśmy w milczeniu. Irenka płakała w łazience. Ja patrzyłem przez okno na migoczące światła miasta i zastanawiałem się: czy można pogodzić dwa światy? Czy zawsze muszę wybierać między matką a żoną?
Następnego dnia zadzwoniła matka.
– Olek… Przepraszam za wczoraj. Może rzeczywiście za bardzo się wtrącam… Ale tak trudno mi zaakceptować zmiany.
– Mamo… Ja też przepraszam. Chcę tylko, żebyśmy wszyscy byli szczęśliwi.
Rozłączyłem się i długo siedziałem bez ruchu.
Czasem myślę: czy rodzina to miejsce kompromisu czy walki? Czy można być lojalnym wobec dwóch osób naraz? A może czasem trzeba po prostu pozwolić odejść temu, co było i zacząć budować coś nowego?