Kiedy wszystko pękło przez kredyt: Moje życie między cudzymi decyzjami a własną odwagą

– No to co, dogadane? Bierzemy ten kredyt, nie ma na co czekać! – głos teściowej przebił się przez szum telewizora i rozlał się po całym salonie jak zimna fala. Siedziałam na brzegu kanapy, zaciśnięte pięści ukryte w rękawach swetra, a serce waliło mi tak głośno, że miałam wrażenie, iż wszyscy je słyszą. Spojrzałam na męża, Pawła, szukając w jego oczach choćby cienia wsparcia. On jednak tylko wzruszył ramionami i wbił wzrok w ekran telefonu. Teść, pan Zbigniew, przytaknął głową, jakby już wszystko było ustalone.

– Ale… ja nie wiem, czy damy radę. Ja jeszcze studiuję, pracuję tylko na pół etatu, a Paweł… – zaczęłam nieśmiało, ale teściowa przerwała mi bezlitośnie.

– Martyna, kochanie, ty jeszcze nie rozumiesz życia. My wiemy, co dla was najlepsze. Każdy kiedyś brał kredyt. To normalne.

Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Nie chciałam płakać przy nich. Nie chciałam być tą słabą synową, która nie wytrzymuje presji. Ale czułam się jak duch we własnym życiu – jakby moją rolą było tylko gotować i sprzątać dla wszystkich, a gdy przychodzi czas decyzji – mój głos nie istnieje.

Paweł i ja pobraliśmy się, gdy miałam dziewiętnaście lat. Byłam zakochana po uszy, a on wydawał się wybawieniem z szarej codzienności małego miasta pod Lublinem. Przeprowadziliśmy się do jego rodziców w Warszawie, bo nie mieliśmy pieniędzy na własne mieszkanie. Myślałam, że to będzie tymczasowe. Myślałam, że razem zbudujemy coś swojego. Ale szybko zrozumiałam, że w tym domu nie ma miejsca na moje marzenia.

Każdego ranka wstawałam przed wszystkimi, parzyłam kawę dla całej rodziny i biegłam na uczelnię. Po zajęciach pracowałam jako kelnerka w pobliskiej kawiarni. Wieczorami uczyłam się przy kuchennym stole, podczas gdy wszyscy oglądali seriale. Teściowa często rzucała mi przez ramię: – Martyna, kiedy skończysz wreszcie te studia? Pawłowi potrzeba żony przy boku.

Paweł łapał się dorywczych prac na budowie, ale więcej czasu spędzał z kolegami lub grając na konsoli. Kiedy mówiłam mu, że potrzebuję wsparcia albo pomocy, odpowiadał tylko: – Martyna, daj spokój. Mama wie najlepiej.

Tego dnia, gdy zdecydowali o kredycie na remont domu – beze mnie – coś we mnie pękło. Siedziałam w pokoju i patrzyłam przez okno na szarość warszawskiego listopada. W środku mieszała się złość i bezsilność. Nie miałam nikogo poza mamą w Puławach, komu mogłabym się zwierzyć.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Paweł chrapał obok mnie jakby nic się nie stało. Wstałam po cichu i poszłam do łazienki; puściłam wodę, żeby zagłuszyć szloch. Przypomniały mi się słowa mamy: – Martyna, nigdy nie pozwól nikomu siebie zdeptać. Twój głos ma znaczenie.

Następnego ranka zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi:

– Nie mogę tak dalej żyć. Czuję się jak gość we własnym życiu. Nikt mnie nie słucha. Nie chcę kredytu, którego nie będziemy w stanie spłacić.

Spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– Martyna, czego ci brakuje? Masz dach nad głową, obiad na stole… Mama wie najlepiej.

Wtedy zrozumiałam – on nigdy nie będzie po mojej stronie.

Spakowałam torbę, kiedy wszyscy byli poza domem. Zostawiłam kartkę na stole: „Jadę do mamy. Muszę przemyśleć swoje życie. Nie chcę żyć według cudzych zasad.”

Jechałam autobusem do Puław z gulą w gardle i poczuciem winy za zostawienie Pawła, ale też z ulgą – bo pierwszy raz wybrałam siebie.

Mama otworzyła mi drzwi z szeroko rozpostartymi ramionami i łzami szczęścia.

– Moje dziecko! W końcu przejrzałaś na oczy! Nie jesteś stworzona do bycia niczyją służącą.

Pierwsze dni u mamy były trudne – czułam się zagubiona i pusta. Zastanawiałam się: czy popełniłam błąd? Co powiedzą sąsiedzi? Czy Paweł kiedykolwiek mnie zrozumie? Czy ktoś kiedyś pokocha mnie tak, jak na to zasługuję?

Ale z każdym dniem było łatwiej. Znalazłam pracę w lokalnej księgarni i kontynuowałam studia online. Mama była moją największą podporą.

Paweł przysyłał mi wiadomości:

– Wróć do domu, Martyna. Wszystko będzie jak dawniej.

Ale ja już nie chciałam dawnego życia.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy z mamą przy herbacie i powiedziałam:

– Mamo, może nie wiedziałam czego chcę wychodząc za mąż, ale teraz wiem jedno – nie chcę być czyimś cieniem.

Dziś mija rok od tamtych wydarzeń – nadal uczę się kochać siebie i budować swoje życie od nowa.

Czasem pytam samą siebie: Czy lepiej być samą niż niewidzialną wśród swoich? Ile z nas jeszcze milczy, gdy inni decydują za nas?