Kiedy cisza krzyczy głośniej niż słowa: Rozwód Olgi i Michała
– Składam pozew o rozwód – oznajmiłam, stojąc w progu salonu. Głos mi się nie trząsł, choć serce waliło jak oszalałe. Michał siedział na kanapie, zapatrzony w ekran telewizora. Właśnie trwał mecz Polska–Niemcy, a on, jak zawsze, był całkowicie pochłonięty grą. Nawet nie drgnął. Przez chwilę miałam wrażenie, że nie usłyszał. Ale usłyszał – tylko nie zareagował.
Podeszłam bliżej i bez słowa wyłączyłam telewizor. Wtedy spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakbym zrobiła coś niewybaczalnego.
– Co ty robisz?! Zwariowałaś?! – krzyknął, a jego głos odbił się echem od ścian naszego mieszkania. Przez sekundę widziałam w jego oczach gniew, ale zaraz opanował się i dodał spokojniej: – Przepraszam. Po prostu to był ważny moment.
Patrzyłam na niego i czułam, jak coś we mnie pęka. Ważny moment… Dla niego ważny był mecz, dla mnie – koniec naszego małżeństwa. Przez tyle lat próbowałam do niego dotrzeć, rozmawiać, prosić o uwagę. Zawsze coś było ważniejsze: praca, koledzy, sport. Ja byłam tłem do jego życia.
– Jestem pewna – powiedziałam cicho. – Składam pozew o rozwód. Nie chcę już tak żyć.
Michał westchnął ciężko i odwrócił wzrok. Przez chwilę milczeliśmy. W powietrzu wisiała cisza gęsta od niewypowiedzianych słów.
– Olga… – zaczął w końcu, ale przerwałam mu gestem ręki.
– Nie mów nic. Wiem, co powiesz. Że przesadzam, że to tylko chwilowy kryzys. Ale ja już nie mam siły walczyć o coś, czego nie ma.
Usiadłam na fotelu naprzeciwko niego i przez chwilę patrzyliśmy na siebie jak obcy ludzie. Przypomniałam sobie nasze początki – jak się poznaliśmy na studiach w Krakowie, jak śmialiśmy się do łez na Plantach, jak planowaliśmy wspólne życie. Gdzieś po drodze wszystko się rozmyło.
Michał zawsze był zamknięty w sobie, ale kiedyś potrafił mnie zaskoczyć drobnym gestem: przyniósł kwiaty bez okazji, ugotował kolację po ciężkim dniu. Potem coraz rzadziej wracał do domu przed północą. Zaczęły się wieczne delegacje, spotkania z kolegami z pracy, mecze w telewizji. Ja zostawałam sama z naszym synem Antkiem i codziennością, która przygniatała mnie coraz bardziej.
Pamiętam jeden wieczór sprzed kilku miesięcy. Antek miał gorączkę i płakał całą noc. Michała nie było – wrócił nad ranem, pachnąc alkoholem i papierosami. Nawet nie zapytał, jak się czujemy. Wtedy po raz pierwszy pomyślałam o rozwodzie.
Teraz siedział przede mną człowiek, którego kiedyś kochałam całym sercem, a dziś czułam wobec niego tylko żal i zmęczenie.
– Olga… Może spróbujemy jeszcze raz? Dla Antka? – zapytał cicho.
Poczułam łzy pod powiekami. Ile razy już to słyszałam? Ile razy dawałam nam kolejną szansę? Każda kończyła się tak samo – obietnicami bez pokrycia.
– Michał… Ja już nie potrafię – odpowiedziałam drżącym głosem. – Nie chcę, żeby Antek dorastał w domu pełnym ciszy i pretensji. Lepiej będzie dla niego, jeśli zobaczy, że można być szczęśliwym nawet po rozstaniu.
Wstałam i wyszłam z salonu. Za drzwiami usiadłam na podłodze i pozwoliłam sobie na płacz. Płakałam za straconymi latami, za niespełnionymi marzeniami, za sobą sprzed lat – pełną nadziei i wiary w miłość.
Następnego dnia spakowałam kilka rzeczy i wyjechałam z Antkiem do mamy do Tarnowa. Michał nie próbował mnie zatrzymać. Zadzwonił dopiero wieczorem.
– Olga… Przepraszam. Nie wiem, co mam zrobić…
– Zacznij od siebie – odpowiedziałam tylko i rozłączyłam się.
U mamy było cicho i spokojnie. Antek szybko zaaklimatyzował się w nowym miejscu – bawił się z kuzynami, chodził z dziadkiem na spacery po parku. Ja próbowałam poukładać myśli i emocje. Każdego dnia budziłam się z poczuciem winy i ulgi jednocześnie.
Wieczorami długo rozmawiałam z mamą przy herbacie.
– Wiesz, Olgo – powiedziała pewnego razu – czasem lepiej odejść niż trwać w czymś tylko ze strachu przed zmianą.
Przytaknęłam jej w milczeniu. Wiedziałam, że ma rację, ale serce bolało mnie na myśl o tym wszystkim, co straciłam.
Po kilku tygodniach Michał przysłał mi SMS-a: „Chcę widywać Antka”. Zgodziłam się bez wahania – wiedziałam, że syn potrzebuje ojca.
Spotkaliśmy się w kawiarni na rynku. Michał wyglądał na zmęczonego i przybitego.
– Olga… Ja naprawdę nie wiedziałem, że jest aż tak źle – powiedział cicho.
Spojrzałam mu prosto w oczy:
– Bo nigdy nie chciałeś wiedzieć.
Rozmowa była trudna i bolesna. Ustaliliśmy zasady opieki nad Antkiem i podział majątku. Michał obiecał mi pomóc finansowo i być obecny w życiu syna.
Kiedy wracałam do domu po tym spotkaniu, poczułam dziwną lekkość. Wiedziałam, że to dopiero początek trudnej drogi – samotnego macierzyństwa, budowania życia od nowa. Ale po raz pierwszy od dawna poczułam też nadzieję.
Czasem zastanawiam się, czy mogłam zrobić coś inaczej. Czy gdybym wcześniej powiedziała głośno o swoich potrzebach, wszystko potoczyłoby się inaczej? A może po prostu byliśmy dwojgiem ludzi, którzy przestali się rozumieć?
Może czasem trzeba pozwolić odejść temu, co nas niszczy – nawet jeśli boli bardziej niż cokolwiek innego.