Kiedy babcia gubi się w swoim życiu: Opowieść Marii z warszawskiego Ursusa
– Mamo, nie możesz nam teraz odmówić! – głos mojej córki, Agnieszki, drżał z irytacji, a jej oczy błyszczały zniecierpliwieniem. Stała w progu mojego mieszkania, trzymając pod pachą kurtkę synka, mojego wnuka Jasia. – Przecież wiesz, że muszę zostać dłużej w pracy. A Tomek? On nawet nie odbiera telefonu!
Zacisnęłam dłonie na kubku herbaty. Czułam, jak serce bije mi szybciej, a w gardle rosła gula. Chciałam powiedzieć „nie”, naprawdę chciałam. Ale widząc zmęczenie na twarzy Agnieszki i słysząc płacz Jasia z przedpokoju, znów uległam.
– Dobrze, zostanie u mnie – powiedziałam cicho. – Ale musisz go odebrać przed dziewiątą. Mam jutro wizytę u lekarza.
Agnieszka tylko machnęła ręką. – Jasne, jasne. Dzięki, mamo. Jesteś niezastąpiona.
Drzwi zamknęły się za nią z trzaskiem. Zostałam sama z wnukiem, który już wyciągał klocki na dywan. Spojrzałam na zegar – była osiemnasta. Znowu nie pójdę na spotkanie klubu czytelniczego. Znowu nie zadzwonię do Hani, mojej przyjaciółki z młodości, która od miesięcy czeka na mój telefon.
W kuchni czekały naczynia do zmywania, pranie do rozwieszenia, a w głowie kłębiły się myśli: „Czy tak miało wyglądać moje życie na emeryturze? Czy jestem tylko babcią do usług?”
Kiedyś miałam marzenia. Chciałam pojechać nad morze zimą, zobaczyć Bałtyk pokryty lodem. Chciałam nauczyć się włoskiego i pojechać do Rzymu. Chciałam pisać pamiętnik, może nawet książkę o moim dzieciństwie w Ursusie. Ale odkąd przeszłam na emeryturę i Agnieszka wróciła do pracy po urlopie macierzyńskim, mój świat skurczył się do czterech ścian i rozkładu dnia wnuka.
– Babciu, zrobisz mi kakao? – zapytał Jaś, patrząc na mnie wielkimi oczami.
– Oczywiście, kochanie – odpowiedziałam automatycznie.
Wieczorem, gdy Jaś już spał, usiadłam przy kuchennym stole i spojrzałam na swoje odbicie w oknie. Widziałam zmęczoną kobietę z siwymi włosami i smutnymi oczami. Kobietę, która kiedyś była pełna życia. Przypomniałam sobie rozmowę z mężem sprzed lat:
– Mario, nie możesz żyć tylko dla innych – mówił wtedy Janek. – Musisz czasem pomyśleć o sobie.
Janek odszedł pięć lat temu. Od tamtej pory byłam sama – sama ze swoimi myślami, wspomnieniami i coraz większym poczuciem pustki.
Następnego dnia rano Agnieszka przyszła po Jasia spóźniona o pół godziny.
– Przepraszam, mamo! Korki były straszne! – rzuciła w biegu.
– Miałam dziś wizytę u lekarza – przypomniałam jej cicho.
– Wiem, wiem! Ale przecież zdążysz! – odpowiedziała lekko zirytowana.
Patrzyłam za nią przez okno, gdy odchodziła z Jasiem za rękę. Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę jestem tylko dodatkiem do życia mojej córki? Czy moje potrzeby już się nie liczą?
Wieczorem zadzwoniła Hania.
– Mario! Żyjesz jeszcze? – zażartowała. – Klub czytelniczy tęskni za tobą!
– Haniu… ja już nie wiem, kim jestem – wyszeptałam.
– Jesteś Marią! Moją przyjaciółką! Kobietą z marzeniami! Nie pozwól im umrzeć!
Po tej rozmowie długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się słowa Hani i wspomnienia dawnych lat: wycieczki rowerowe nad Wisłę, wieczory przy winie i śmiech do łez. Gdzie się to wszystko podziało?
Kilka dni później Agnieszka zadzwoniła znowu:
– Mamo, czy możesz odebrać Jasia z przedszkola? Tomek ma delegację, a ja mam ważne spotkanie…
Tym razem poczułam bunt. Serce waliło mi jak młotem.
– Nie mogę – powiedziałam stanowczo. – Mam swoje plany.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Jakie plany? – zapytała zdziwiona Agnieszka.
– Idę na spotkanie klubu czytelniczego. I zamierzam to robić co tydzień.
– Ale…
– Agnieszko, kocham cię i kocham Jasia. Ale muszę też zadbać o siebie. Nie mogę być zawsze dostępna na każde twoje wezwanie.
Rozłączyłam się drżącymi rękami. Przez chwilę miałam wyrzuty sumienia – czy jestem złą matką? Złą babcią? Ale potem poczułam ulgę. Po raz pierwszy od lat postawiłam siebie na pierwszym miejscu.
Wieczorem poszłam na spotkanie klubu czytelniczego. Hania przywitała mnie szerokim uśmiechem.
– Widzisz? Dałaś radę! – szepnęła mi do ucha.
Wróciłam do domu późno, zmęczona, ale szczęśliwa. Po raz pierwszy od dawna poczułam się sobą.
Kilka dni później Agnieszka przyszła do mnie z Jasiem.
– Mamo… przepraszam. Nie zauważyłam nawet, jak bardzo cię obciążamy…
Przytuliłyśmy się mocno. Wiedziałam, że to dopiero początek zmian – że muszę nauczyć się mówić „nie” i walczyć o swoje miejsce w rodzinie i w życiu.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy jeszcze potrafię być szczęśliwa? Czy mam prawo marzyć?” Może wy też kiedyś czuliście się niewidzialni we własnym domu? Jak znaleźć odwagę, by zawalczyć o siebie?