Granice miłości: Czy można być dobrą siostrą i dobrą żoną jednocześnie?

— Nie rozumiesz, Marto! — głos mojego męża, Krzysztofa, odbijał się echem od kafelków w naszej ciasnej kuchni na warszawskim Mokotowie. — Twoja siostra nie może ciągle liczyć na to, że będziemy ją ratować!

Stałam przy zlewie, zaciskając dłonie na kubku z herbatą. Woda już dawno wystygła, a ja czułam, jak łzy napływają mi do oczu. — Ale ona nie ma nikogo innego — wyszeptałam. — Mama jest po udarze, tata nie żyje… Zostałyśmy tylko my dwie.

Krzysztof westchnął ciężko i spojrzał na mnie z tym swoim chłodnym spokojem, który zawsze mnie przerażał. — Pomogę jej. Ale pod jednym warunkiem. Ty musisz się zgodzić, że to ostatni raz. Że więcej nie będziemy jej wyciągać z kłopotów.

Zamarłam. To był szantaż emocjonalny, a jednocześnie… czy miał rację? Moja siostra, Justyna, od lat wpadała w tarapaty. Najpierw kredyty studenckie, potem nieudane związki, teraz — długi po nieudanej kawiarni na Ochocie. Zawsze przychodziła do mnie. Zawsze ją ratowałam. Ale czy to znaczyło, że powinnam przestać?

— Marto — Krzysztof podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu. — Ja też mam rodzinę. Też mamy swoje życie. Nie możemy ciągle żyć problemami twojej siostry.

Wybiegłam z kuchni do sypialni i zamknęłam za sobą drzwi. Usiadłam na łóżku i zadzwoniłam do Justyny.

— Hej, siostra — jej głos był cichy, zmęczony. — I co? Pogadałaś z Krzyśkiem?

— Tak… — zawahałam się. — Justyna, on się zgodzi pomóc, ale… muszę mu obiecać, że to ostatni raz.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

— Wiem, że masz już mnie dosyć — powiedziała w końcu Justyna. — Ale ja naprawdę nie mam nikogo innego.

— To nie tak… Po prostu… Krzysiek uważa, że za bardzo się angażuję w twoje sprawy. Że przez to cierpi nasza rodzina.

— A ty? Co ty uważasz? — zapytała nagle ostro.

Zatkało mnie. Co ja właściwie uważam? Czy naprawdę chcę być tą osobą, która odwraca się od własnej siostry?

Wróciłam do kuchni. Krzysztof siedział przy stole i przeglądał jakieś papiery.

— Zgadzam się — powiedziałam cicho. — Pomóżmy jej jeszcze raz. Ale potem… potem musimy ustalić jakieś granice.

Krzysztof skinął głową bez słowa.

Następnego dnia pojechaliśmy do Justyny. Mieszkała w kawalerce na Pradze-Północ, w bloku z wielkiej płyty. W środku pachniało wilgocią i starym kurzem.

— Cześć — powiedziała Justyna, otwierając drzwi. Była blada, pod oczami miała ciemne cienie.

Usiedliśmy przy kuchennym stole. Krzysztof zaczął zadawać pytania: ile dokładnie wynoszą długi, czy jest szansa na rozłożenie ich na raty, czy Justyna ma jakiekolwiek dochody.

— Pracuję dorywczo w sklepie spożywczym — powiedziała cicho Justyna. — Ale to nie wystarczy nawet na czynsz.

Krzysztof westchnął i spojrzał na mnie znacząco.

— Dobrze — powiedział w końcu. — Pożyczymy ci pieniądze na spłatę najpilniejszych zobowiązań. Ale musisz podpisać umowę pożyczki i zobowiązać się do spłaty w ratach.

Justyna spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Naprawdę? Nawet ty mi nie ufasz?

Poczułam ukłucie winy. — To nie o to chodzi… Po prostu chcemy mieć pewność, że to się nie powtórzy.

Justyna podpisała umowę drżącą ręką.

Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była napięta. Krzysztof był chłodny i zamknięty w sobie. Ja chodziłam jak cień, rozdarta między lojalnością wobec męża a poczuciem winy wobec siostry.

Pewnego wieczoru usiadłam z Krzysztofem przy stole.

— Czy ja naprawdę robię źle? — zapytałam cicho. — Przecież to moja siostra…

Krzysztof spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

— Marto, ja rozumiem twoje uczucia. Ale czasem trzeba postawić granice nawet najbliższym. Inaczej nigdy nie będziemy mieli własnego życia.

Zadzwoniła Justyna.

— Marta… Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że zawiodłam cię wiele razy. Ale tym razem naprawdę spróbuję się ogarnąć.

Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.

Minęły miesiące. Justyna zaczęła regularnie spłacać raty. Znalazła lepszą pracę jako recepcjonistka w hostelu na Powiślu i powoli wychodziła na prostą. Nasze relacje zaczęły się poprawiać, ale już nigdy nie były takie same jak kiedyś.

Często wracam myślami do tamtej rozmowy w kuchni i zastanawiam się: czy można być dobrą siostrą i dobrą żoną jednocześnie? Czy rodzina powinna mieć granice? A może czasem trzeba pozwolić komuś upaść, żeby naprawdę nauczył się żyć?