Dzień, w którym przystanek autobusowy zamienił się w scenę komedii — czyli jak spodnie stały się moim największym wrogiem

— No rusz się, Anka, autobus zaraz odjedzie! — usłyszałam za plecami głos mojego młodszego brata, Michała. Stałam na przystanku przy ulicy Piłsudskiego, trzymając w jednej ręce torbę z laptopem, a drugą próbując naciągnąć na siebie kurtkę. Był środek listopada, a ja już od rana czułam, że ten dzień nie będzie należał do udanych.

Wszystko zaczęło się od tych przeklętych dżinsów. Kupiłam je tydzień temu na wyprzedaży w galerii handlowej. Były o rozmiar za małe, ale przecież „za chwilę schudnę”, powtarzałam sobie w myślach. Teraz stałam na przystanku, czując jak materiał wbija mi się w uda i biodra, a każdy ruch sprawiał, że miałam ochotę wrócić do domu i przebrać się w dresy.

Autobus podjechał z piskiem hamulców. Ludzie zaczęli się przepychać do drzwi. Michał już był w środku, machając do mnie zniecierpliwiony. Próbowałam wejść, ale kiedy uniosłam nogę, żeby postawić ją na stopniu, poczułam jak dżinsy napinają się do granic możliwości. Zatrzymałam się w pół kroku, czując jak wszyscy za mną zaczynają się niecierpliwić.

— No szybciej! — burknął jakiś starszy pan.

— Przepraszam… — wymamrotałam, próbując zrobić kolejny krok. Nic z tego. Materiał ani drgnął.

— Pomóc pani? — usłyszałam nagle głos za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam wysokiego chłopaka z rudą brodą i szerokim uśmiechem. Wyglądał na studenta, może trochę starszego ode mnie.

— Nie trzeba… — zaczęłam, ale on już chwycił mnie pod łokcie i delikatnie popchnął do przodu.

W tym momencie wydarzyło się coś, czego nie zapomnę do końca życia. Moje spodnie puściły z głośnym trzaskiem na szwie. Poczułam powiew zimnego powietrza na udzie i wiedziałam już, że jest po wszystkim.

W autobusie zapadła cisza. Ktoś zachichotał. Michał patrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.

— Anka… — zaczął cicho, ale nie dokończył.

Chciałam zapaść się pod ziemię. Stałam tak przez chwilę, nie wiedząc co zrobić. W końcu chłopak z rudą brodą zdjął swoją kurtkę i podał mi ją.

— Proszę, niech pani się okryje — powiedział cicho.

Wzięłam kurtkę i owinęłam się nią jak peleryną. Autobus ruszył, a ja usiadłam na pierwszym wolnym miejscu, starając się nie patrzeć nikomu w oczy. Michał usiadł obok mnie i szepnął:

— Nie przejmuj się, każdemu mogło się zdarzyć.

Ale ja wiedziałam, że to nie jest „każda” sytuacja. To była moja osobista katastrofa.

Po powrocie do domu mama spojrzała na mnie pytająco.

— Co się stało?

— Spodnie mi pękły — odpowiedziałam cicho.

Mama westchnęła i pokręciła głową.

— Mówiłam ci, żebyś nie kupowała za małych rzeczy tylko dlatego, że są tanie.

Poczułam łzy napływające do oczu. Zawsze miałam problem z akceptacją swojego ciała. W domu ciągle słyszałam: „Zjedz mniej chleba”, „Może byś poszła pobiegać?”, „Zobacz na swoją kuzynkę Kasię — ona to ma figurę”.

Tego dnia wieczorem zadzwoniła do mnie babcia.

— Aniu, słyszałam od Michała, że miałaś dziś przygodę…

— Babciu, proszę…

— Kochanie, pamiętaj: śmiech to zdrowie. Lepiej śmiać się z siebie niż płakać przez innych.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Babcia zawsze potrafiła znaleźć właściwe słowa.

Następnego dnia bałam się wyjść z domu. Wydawało mi się, że wszyscy będą na mnie patrzeć i szeptać za plecami. Ale kiedy stanęłam na tym samym przystanku, zobaczyłam chłopaka z rudą brodą.

— Dzień dobry! — uśmiechnął się szeroko. — Jak noga?

Zaśmiałam się mimo woli.

— Już lepiej. Dziękuję za pomoc wczoraj…

— Nie ma sprawy! Każdemu może się zdarzyć — powiedział i puścił do mnie oko.

Przez chwilę rozmawialiśmy o studiach i pracy. Okazało się, że ma na imię Tomek i studiuje architekturę na Politechnice. Zaprosił mnie na kawę po zajęciach.

Wieczorem opowiedziałam o wszystkim mamie. Ku mojemu zdziwieniu uśmiechnęła się szeroko.

— Widzisz? Może ta wpadka była ci potrzebna — powiedziała cicho. — Może czasem trzeba coś stracić (choćby szew w spodniach), żeby zyskać coś nowego?

Leżąc w łóżku długo myślałam o tym dniu. O tym jak bardzo przejmujemy się opinią innych i jak łatwo pozwalamy drobnym porażkom definiować nasze życie. Czy naprawdę warto?

Może czasem trzeba po prostu… pęknąć ze śmiechu?

Czy wy też mieliście kiedyś taką wpadkę, która potem okazała się początkiem czegoś dobrego? A może nadal boicie się wyjść z domu po kompromitacji?