Dzień, w którym mój świat się zawalił: Wizyta Marii, która zmieniła wszystko

— Nie wierzę, że znowu to zrobiłeś! — krzyknęłam, patrząc na roztrzęsioną Marię, która stała w moim przedpokoju z mokrym od łez synem. Miałam ochotę uciec, zamknąć się w łazience i nie wychodzić przez tydzień. Ale nie mogłam. To był mój dom, moja odpowiedzialność i — jak się okazało — mój problem.

Wszystko zaczęło się niewinnie. Był piątek, miałam wolne popołudnie i planowałam nadrobić zaległości w pracy zdalnej. Maria zadzwoniła rano: „Kasiu, mogę wpaść z Kubą? Muszę pogadać, nie wytrzymuję już w domu.” Zgodziłam się bez wahania. Zawsze byłam tą osobą, do której przyjaciele przychodzili po wsparcie. Maria była moją najbliższą przyjaciółką od liceum — znałyśmy się jak łyse konie, razem przeżywałyśmy pierwsze miłości, rozstania i rodzinne dramaty.

Gdy przyszli, Kuba od razu pobiegł do salonu. Miał siedem lat i był typowym żywym srebrem. Maria wyglądała na zmęczoną i przygaszoną. Usiadłyśmy w kuchni przy herbacie. — Michał znowu wrócił pijany — wyszeptała. — Krzyczał na mnie przy Kubie. Nie wiem, co robić…

Słuchałam jej zwierzeń, próbując jednocześnie kontrolować, co robi Kuba. W pewnym momencie usłyszałam trzask. Pobiegłam do salonu — Kuba stał przy rozbitym wazonie po babci. To był jedyny przedmiot, który odziedziczyłam po niej. Poczułam złość, ale widząc jego przerażone oczy, nie potrafiłam krzyczeć.

— Przepraszam… — wyszeptał Kuba.

— Nic się nie stało — powiedziałam przez zaciśnięte zęby.

Maria wbiegła za mną. — Kuba! Ile razy mówiłam ci, żebyś nie dotykał cudzych rzeczy?!

— Daj spokój, to tylko wazon — próbowałam ją uspokoić, choć serce waliło mi jak młotem.

Przez chwilę panowała niezręczna cisza. Maria zaczęła zbierać kawałki porcelany, a Kuba schował się za jej plecami.

Po godzinie atmosfera trochę się rozluźniła. Zaczęłyśmy rozmawiać o jej problemach z mężem. Maria płakała, a ja czułam się bezradna. Chciałam jej pomóc, ale nie wiedziałam jak.

Nagle usłyszałyśmy huk z łazienki. Pobiegłyśmy tam obie. Kuba leżał na podłodze, trzymając się za kolano. Na podłodze była krew.

— Boże! Co się stało?! — krzyknęła Maria.

— Chciałem tylko zobaczyć, jak działa pralka… — szlochał Kuba.

Zadzwoniłam po pogotowie. Maria była blada jak ściana. W szpitalu okazało się, że rana jest głęboka i trzeba ją zszyć.

Po powrocie do domu Maria wybuchła płaczem.

— To wszystko moja wina! Gdybym była lepszą matką…

— Przestań! — przerwałam jej ostro. — To nie twoja wina. Każdemu może się zdarzyć wypadek.

Ale czułam się winna. To ja zaprosiłam ich do siebie. To u mnie Kuba się skaleczył. To ja nie dopilnowałam dziecka.

Wieczorem zadzwonił Michał, mąż Marii.

— Co wyście tam wyprawiały?! — wrzeszczał do słuchawki. — Jak można być tak nieodpowiedzialnym?!

Nie miałam siły się tłumaczyć. Po prostu rozłączyłam się i usiadłam na podłodze w kuchni.

Przez następne dni Maria nie odzywała się do mnie. Czułam narastające poczucie winy i żal do siebie samej. Zaczęłam analizować każdy szczegół tego popołudnia: czy mogłam lepiej zabezpieczyć mieszkanie? Czy powinnam była odmówić spotkania?

Moja mama zadzwoniła wieczorem:

— Kasiu, nie możesz brać odpowiedzialności za cały świat. Czasem rzeczy po prostu się dzieją.

Ale ja nie potrafiłam tak myśleć. Czułam się winna wobec Marii i Kuby, wobec siebie i nawet wobec babci za rozbity wazon.

Po tygodniu Maria napisała mi SMS-a: „Przepraszam za wszystko. Potrzebowałam czasu.”

Spotkałyśmy się na kawie. Było inaczej niż zwykle — ostrożnie dobierałyśmy słowa, unikałyśmy tematu tamtego dnia.

— Kasiu… Dziękuję ci za wszystko. Wiem, że chciałaś dobrze — powiedziała cicho Maria.

Popatrzyłam na nią i poczułam ulgę pomieszaną ze smutkiem.

Od tego czasu nasze relacje już nigdy nie były takie same. Coś pękło — może zaufanie, może poczucie bezpieczeństwa.

Często wracam myślami do tamtego dnia i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę można być odpowiedzialnym za cudze życie? A może czasem trzeba po prostu zaakceptować chaos i nauczyć się żyć z poczuciem winy?