Babcia czy służąca? Moja walka o szacunek w rodzinie
– Mamo, możesz zostać jeszcze godzinę? – głos Agaty, mojej synowej, rozległ się z kuchni, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Stałam przy zlewie, zmywając naczynia po obiedzie, który sama ugotowałam. Wnuk, Staś, bawił się w salonie, a ja już od rana byłam na nogach. Miało być tylko kilka godzin dziennie, kilka razy w tygodniu. Tak się umawialiśmy. Ale od miesięcy byłam tu codziennie od ósmej do siedemnastej, czasem dłużej.
– Agato, miałam dziś wrócić wcześniej do domu… – zaczęłam nieśmiało.
– Ale przecież i tak nie masz nic do roboty – przerwała mi ostro. – Staś cię potrzebuje. My z Piotrem musimy pracować.
Zamarłam. „Nie masz nic do roboty” – te słowa dźwięczały mi w głowie jeszcze długo po powrocie do pustego mieszkania. Czy naprawdę tak mnie widzą? Jako starą kobietę bez życia, której jedynym celem jest usługiwanie młodym?
Zawsze byłam dumna z tego, że jestem potrzebna. Po śmierci męża to właśnie rodzina trzymała mnie przy życiu. Syn Piotr był moim oczkiem w głowie. Kiedy poznał Agatę, cieszyłam się ich szczęściem. Pomagałam im jak mogłam: gotowałam obiady, prasowałam koszule Piotra, a kiedy urodził się Staś – zgodziłam się opiekować wnukiem.
Na początku było dobrze. Agata dziękowała mi za wszystko, Piotr przywoził kwiaty, Staś tulił się do mnie z uśmiechem. Ale z czasem coś się zmieniło. Z wdzięczności została tylko rutyna i wymagania. Zamiast „dziękuję” słyszałam coraz częściej: „Zrób to”, „Zostań dłużej”, „Nie wychodź jeszcze”.
Pewnego dnia przyszłam do nich z katarem i bólem głowy. Chciałam zostać w domu, ale Agata zadzwoniła już o siódmej rano:
– Pani Zosiu, niech pani przyjdzie, bo my naprawdę nie mamy wyjścia.
Przyszłam. Przez cały dzień ledwo stałam na nogach, ale nikt nawet nie zapytał, jak się czuję. Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko.
Zaczęłam zauważać coraz więcej rzeczy. Agata zostawiała mi listy z zadaniami: „Umyj podłogę w kuchni”, „Wyprasuj ubranka Stasia”, „Zrób zakupy”. Piotr przestał dzwonić ot tak – tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowali. Nawet Staś zaczął traktować mnie jak część wyposażenia domu: babcia zawsze jest, babcia zawsze zrobi.
Pewnego dnia przyszłam wcześniej niż zwykle i usłyszałam rozmowę Agaty przez telefon:
– Tak, mam teściową na miejscu, więc nie muszę płacić za opiekunkę ani sprzątaczkę… No pewnie! To wygoda!
Zamarłam w progu. Poczułam się jak mebel – użyteczny, ale bez znaczenia.
Wieczorem zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka Maryla:
– Zosiu, ty się wykończysz! Przecież to nie jest normalne! Oni cię wykorzystują!
– Ale przecież to moja rodzina… – próbowałam się bronić.
– Rodzina powinna szanować! – przerwała mi Maryla stanowczo.
Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o swoim życiu. Czy naprawdę jestem tylko darmową służącą? Czy na tym polega bycie babcią?
Następnego dnia przyszłam jak zwykle. Staś był marudny, Agata zdenerwowana.
– Pani Zosiu, proszę dziś umyć okna w salonie. I niech pani zrobi rosół na jutro.
Coś we mnie pękło.
– Agato… – zaczęłam cicho. – Ja już więcej nie przyjdę.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
– Jak to? Przecież Staś panią kocha! My pani potrzebujemy!
– Potrzebujecie mnie czy mojej pracy? – zapytałam spokojnie, choć serce waliło mi jak młotem.
Agata zacisnęła usta.
– Nie rozumiem… Przecież zawsze pani pomagała…
– Pomagałam z serca. Ale teraz czuję się jak służąca. Nie jestem już młoda. Chcę mieć czas dla siebie. Chcę być babcią, a nie sprzątaczką.
Wyszłam z mieszkania z ciężkim sercem i łzami w oczach. Po raz pierwszy od lat poczułam się wolna i jednocześnie przerażona tym, co będzie dalej.
Piotr zadzwonił wieczorem:
– Mamo, co ty wyprawiasz? Agata płacze! Staś pyta o ciebie!
– Piotrze… – głos mi drżał – ja was kocham. Ale nie mogę być już tylko pomocą domową. Chcę być waszą mamą i babcią, a nie pracownikiem na etacie bez wynagrodzenia i szacunku.
Rozłączył się bez słowa.
Minęły dwa tygodnie ciszy. Tęskniłam za Stasiem, bolało mnie serce na myśl o Piotrze. Ale pierwszy raz od dawna zaczęłam żyć swoim życiem: spotkałam się z Marylą na kawie, poszłam do kina sama, zaczęłam czytać książki zalegające latami na półce.
Po trzech tygodniach Piotr przyszedł do mnie z kwiatami i Stasiem za rękę.
– Mamo… Przepraszamy cię. Nie zauważyliśmy nawet, jak bardzo cię obciążamy… Staś bardzo za tobą tęsknił.
Objęliśmy się wszyscy razem i długo płakaliśmy.
Dziś widuję wnuka raz w tygodniu – wtedy naprawdę jestem babcią: piekę ciasto, czytamy bajki, idziemy na spacer do parku. Agata nauczyła się prosić o pomoc zamiast wymagać. A ja nauczyłam się mówić „nie” bez poczucia winy.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: dlaczego tak trudno nam postawić granice nawet wobec najbliższych? Czy miłość naprawdę musi oznaczać poświęcenie siebie aż do końca? Może warto czasem pomyśleć o sobie – zanim inni zapomną o nas całkiem.