Wypisana ze szpitala, usłyszałam od dzieci: „Nie możesz już mieszkać sama”. Lekcja życia, której się nie spodziewałam
– Mamo, musimy porozmawiać – powiedziała Ania, ledwo przekroczyłam próg mieszkania. Jej głos był stanowczy, a oczy niepewne. Stała w przedpokoju razem z Pawłem, moim synem. Oboje patrzyli na mnie tak, jakby bali się, że zaraz się rozpadnę na kawałki.
– Co się stało? – zapytałam, choć przeczuwałam, że ta rozmowa nie będzie należała do łatwych.
– Nie możesz już mieszkać sama – powiedział Paweł, spuszczając wzrok. – Po tym wszystkim… po szpitalu…
Zamarłam. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas stanął w miejscu. Przypomniałam sobie te wszystkie noce spędzone na oddziale internistycznym, zapach środków dezynfekujących, cichy szmer kroplówki. I tęsknotę za domem – moim domem. A teraz moje dzieci chcą mi go odebrać.
– To jest mój dom – wyszeptałam. – Tu wszystko pamięta mnie i was. Tu są wasze pierwsze rysunki na ścianie, tu stawialiście pierwsze kroki…
Ania ścisnęła mnie za rękę. – Mamo, boimy się o ciebie. Wiesz, jak się przestraszyliśmy, kiedy zadzwoniła sąsiadka? Gdyby nie ona…
Wiedziałam. Upadek w łazience, potem ciemność i ból. Gdyby nie pani Halina z naprzeciwka…
– Ale ja sobie poradzę – próbowałam przekonać i ich, i siebie. – Zawsze dawałam radę.
Paweł westchnął ciężko. – Mamo, nie jesteś już młoda. My mamy swoje rodziny, pracę… Nie możemy być tu codziennie.
Zabolało mnie to bardziej niż złamana ręka. Przez całe życie byłam dla nich wszystkim – matką, ojcem, opiekunką, kucharką. Po śmierci męża nie miałam wyboru. Paweł miał dwa miesiące, Ania była jeszcze małą dziewczynką. Pracowałam w szkole jako woźna, dorabiałam sprzątaniem u sąsiadów. Nigdy nie narzekałam.
Pamiętam zimowe wieczory, kiedy wracałam do domu zmarznięta i zmęczona, a oni czekali na mnie z kubkiem herbaty i rysunkiem „Dla mamy”. Pamiętam ich pierwsze sukcesy w szkole i łzy po porażkach. Byłam przy nich zawsze.
A teraz?
– Chcecie mnie oddać do domu starców? – zapytałam cicho.
Ania pokręciła głową. – Nie! Po prostu… Może zamieszkałabyś u mnie? Mam wolny pokój.
– Albo u mnie – dodał Paweł szybko. – Dzieci by się ucieszyły.
Ale ja wiedziałam, jak to wygląda naprawdę. U Ani wiecznie brakuje miejsca, jej mąż pracuje na zmiany i ledwo się mijają. U Pawła dzieci są głośne, a synowa patrzy na mnie z dystansem.
– Dajcie mi czas do namysłu – poprosiłam.
Przez kolejne dni czułam się jak intruz we własnym życiu. Ania przychodziła codziennie z zakupami, Paweł dzwonił co wieczór. Widziałam ich troskę, ale też ulgę, kiedy wychodzili.
Którejś nocy długo nie mogłam zasnąć. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o tym wszystkim, co minęło. O moim mężu Krzysztofie – jak bardzo mi go brakowało przez te wszystkie lata! O tym, jak musiałam być silna dla dzieci i jak bardzo chciałam być dla nich dobrą matką.
Czy byłam? Czy popełniłam błędy?
Przypomniała mi się rozmowa sprzed lat:
– Mamo, dlaczego nie masz nikogo? – zapytała Ania jako nastolatka.
– Bo wy jesteście dla mnie najważniejsi – odpowiedziałam wtedy bez wahania.
Może to był błąd? Może powinnam była pomyśleć też o sobie?
Następnego dnia odwiedziła mnie pani Halina.
– Jak się pani trzyma? – zapytała serdecznie.
– Dziękuję… Staram się.
Usiadłyśmy przy herbacie. Pani Halina spojrzała na mnie uważnie.
– Wie pani… Ja też mam dzieci. Ale one żyją swoim życiem. Dzwonią raz w tygodniu. Czasem myślę, że lepiej być samej niż czuć się ciężarem.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie.
Kilka dni później Ania przyszła znowu.
– Mamo, podjęłaś decyzję?
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Tak. Zostaję tutaj. To jest mój dom. Jeśli coś mi się stanie… trudno. Ale wolę żyć krótko i szczęśliwie niż długo i czuć się zbędna.
Ania rozpłakała się.
– Przepraszam, mamo… My tylko chcieliśmy dobrze…
Przytuliłam ją mocno.
– Wiem, kochanie. Ale musisz zrozumieć… Ja też mam prawo decydować o swoim życiu.
Paweł zadzwonił wieczorem.
– Mamo… Nie gniewaj się na nas?
– Nie gniewam się. Ale chcę być jeszcze trochę sobą.
Po tej rozmowie poczułam ulgę i smutek jednocześnie. Wiedziałam, że dzieci chcą dla mnie dobrze, ale nie rozumieją mojego lęku przed utratą niezależności.
Zaczęłam wychodzić na spacery z panią Haliną. Czasem spotykałyśmy innych sąsiadów – pana Zbyszka z psem albo panią Wandę z trzeciego piętra. Zaczęłam czuć się mniej samotna.
Któregoś dnia Paweł przyszedł z wnuczką Zosią.
– Babciu! – krzyknęła radośnie i rzuciła mi się na szyję.
Poczułam wtedy coś dziwnego – wdzięczność za te chwile i żal za tymi wszystkimi latami poświęconymi tylko dzieciom.
Wieczorem usiadłam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się: czy naprawdę byłam dobrą matką? Czy można kochać za bardzo?
Może powinnam była znaleźć miejsce także dla siebie?
A wy? Jak myślicie – czy rodzic ma prawo do własnego życia na starość? Czy dzieci powinny decydować za niego?