Tego mi jeszcze brakowało… Życie Marianny między ciszą a tęsknotą

Tego mi jeszcze brakowało… – pomyślałam, patrząc na roztrzęsione dłonie, które nie chciały się uspokoić. Telefon zadzwonił po raz trzeci tego wieczoru, a ja nie miałam siły odebrać. W mieszkaniu panowała cisza, taka, która boli w uszy i ściska gardło. Siedziałam przy kuchennym stole, patrząc na kubek z niedopitą herbatą, i próbowałam zebrać myśli. Znowu wróciły wspomnienia – te, które zawsze przychodzą nocą, kiedy nie ma już nikogo, kto mógłby je odpędzić.

Dzieci z mężem nie mieliśmy. Najpierw próbowaliśmy – z nadzieją, z miłością, z wiarą, że to się uda. Potem staraliśmy się bardziej – lekarze, badania, kolejne rozczarowania. W końcu postanowiliśmy adoptować. To była moja decyzja. Andrzej nie miał nic przeciwko, ale nigdy nie widziałam w jego oczach tego błysku, tej iskry oczekiwania. Może za długo się wahałam, może za długo rozmyślałam, a czas niemiłosiernie płynął. Po czterdziestce sama zrezygnowałam z tego pomysłu. Bałam się, szczerze mówiąc. Bałam się, że nie będę dobrą matką, że nie pokocham dziecka tak, jak powinnam. Bałam się też tej odpowiedzialności – czy dam radę? Czy będę umiała pokochać kogoś obcego jak swoje?

Andrzej odszedł dwa lata temu. Najpierw był coraz bardziej nieobecny – wracał późno z pracy, milczał przy kolacji, unikał rozmów o przyszłości. Potem po prostu spakował walizkę i wyszedł. Zostawił mi kartkę na stole: „Przepraszam. Nie potrafię już tak żyć.” Nawet nie próbowałam go zatrzymać. Może dlatego, że czułam ulgę? A może dlatego, że byłam już wtedy tak bardzo zmęczona walką o coś, co dawno umarło?

Od tamtej pory mieszkam sama. Czasem odwiedza mnie siostra – Basia. Przynosi ciasto i nowinki z miasta, opowiada o swoich wnukach i narzeka na męża. Zazdroszczę jej tej codzienności pełnej hałasu i zamieszania. U mnie jest tylko cisza. Czasem aż dzwoni w uszach.

Dzisiaj był jeden z tych dni, kiedy wszystko mnie przerastało. Rano zepsuła się pralka – woda wylała się na całą łazienkę. Potem zadzwoniła sąsiadka z dołu, że cieknie jej sufit i czy to przypadkiem nie moja wina. W pracy szefowa zwróciła mi uwagę na jakieś drobiazgi w raporcie – jakby to miało teraz jakiekolwiek znaczenie. A wieczorem ten telefon…

W końcu odebrałam.

– Marianna? – głos był znajomy, ale dawno niesłyszany.
– Tak? Kto mówi?
– To ja… Andrzej.

Serce mi stanęło. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

– Czego chcesz? – zapytałam chłodno.
– Muszę z tobą porozmawiać. To ważne.

Nie chciałam go słuchać. Nie chciałam wracać do przeszłości. Ale coś w jego głosie sprawiło, że zgodziłam się spotkać następnego dnia w naszej starej kawiarni na rogu.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o wszystkim, co mogło się wydarzyć przez te dwa lata. Czy znalazł kogoś nowego? Czy jest szczęśliwy? Czy żałuje?

Kawiarnia była taka sama jak zawsze – pachniało kawą i świeżymi drożdżówkami. Andrzej siedział przy oknie, wyglądał starzej i bardziej zmęczony niż go zapamiętałam.

– Dziękuję, że przyszłaś – zaczął niepewnie.
– Mów szybko, nie mam czasu – skłamałam.
– Chciałem ci powiedzieć… Przepraszam. Za wszystko.

Milczałam.

– Wiem, że cię zraniłem. Wiem też, że oboje baliśmy się wtedy podjąć decyzję o adopcji. Ale ja… ja mam teraz syna.

Zatkało mnie.

– Adoptowałeś dziecko? – spytałam cicho.
– Tak. Z nową partnerką. On ma siedem lat… Jest cudowny.

Poczułam ukłucie zazdrości i żalu tak silne, że aż zabrakło mi tchu.

– Dlaczego mi to mówisz? – wyszeptałam.
– Bo chciałem ci podziękować. To ty nauczyłaś mnie odwagi do bycia ojcem. I chciałem cię przeprosić za to, że wtedy nie miałem siły być ojcem razem z tobą.

Wyszłam z kawiarni bez słowa. Szłam przez miasto ze łzami w oczach i czułam się jak ktoś przegrany na własne życzenie. Przez lata bałam się podjąć decyzję – a kiedy już byłam gotowa, było za późno.

Wieczorem zadzwoniła Basia.

– Co u ciebie? Słyszałam, że widziałaś się z Andrzejem…
– Skąd wiesz?
– Miasteczko jest małe…

Opowiedziałam jej wszystko – o rozmowie w kawiarni, o synu Andrzeja, o moich lękach i żalach.

– Marianna… Ty zawsze wszystko analizujesz i rozkładasz na czynniki pierwsze. Może czas przestać się bać? Może jeszcze nie jest za późno?

Zamilkłam. Czy naprawdę jeszcze mogę coś zmienić?

Noc była długa i pełna myśli. Przeglądałam stare zdjęcia – nasze wspólne wakacje nad morzem, święta u mamy, urodziny Basi… I nagle poczułam coś dziwnego: ulgę? Nadzieję? Może jedno i drugie?

Następnego dnia poszłam do domu dziecka na obrzeżach miasta. Weszłam do środka z bijącym sercem i poprosiłam o rozmowę z dyrektorką.

– Chciałabym dowiedzieć się czegoś o adopcji…

Patrzyła na mnie przez chwilę uważnie.

– Jest pani pewna?
– Nie wiem… Ale chcę spróbować.

Wróciłam do domu zmęczona, ale spokojniejsza niż od lat. Może jeszcze nie wszystko stracone? Może życie potrafi dać drugą szansę nawet tym, którzy już dawno przestali wierzyć?

Czasami zastanawiam się: ile odwagi potrzeba, by zacząć od nowa? Czy można nauczyć się kochać kogoś obcego jak swoje własne dziecko? A może najtrudniej jest po prostu przestać się bać?