Oczy minionej przyjaźni: Spotkanie po latach w autobusie pełnym wspomnień
Gwałtowny hamulec autobusu omal nie przewrócił mnie na podłogę. Wytarty niebieski płaszcz, który miałam na sobie, nie chronił ani przed zimnem, ani przed wstydem, gdy ledwo zdążyłam złapać się poręczy. Pasażerowie spojrzeli na mnie z irytacją, a ja poczułam, jak policzki płoną mi ze wstydu. Przeprosiłam cicho kobietę, na którą prawie upadłam, ale ona tylko skinęła głową. Wtedy podniosłam wzrok i zamarłam.
— Walusia?.. — wyszeptałam, nie wierząc własnym oczom.
Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona. Przez sekundę nasze spojrzenia się spotkały — jej oczy były takie same jak kiedyś: ciemne, głębokie, pełne czegoś, czego nie potrafiłam nazwać. Przez chwilę wydawało mi się, że czas się zatrzymał i znów jesteśmy nastolatkami, które razem uciekają z lekcji i śmieją się do łez na ławce w parku.
— Marysia? — zapytała cicho, a jej głos zadrżał.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez tyle lat unikałyśmy siebie nawzajem — najpierw z dumy, potem z przyzwyczajenia. Ostatni raz widziałyśmy się na pogrzebie mojej mamy. Wtedy Walusia tylko skinęła mi głową i szybko wyszła z kościoła. Od tamtej pory minęło siedem lat.
Autobus zatrzymał się na światłach. Ludzie wokół nas rozmawiali o podwyżkach cen prądu i polityce, a ja czułam się jakbyśmy były zamknięte w szklanej bańce. Próbowałam zebrać myśli.
— Co u ciebie? — zapytałam w końcu, choć to pytanie wydało mi się głupie i puste.
Walusia wzruszyła ramionami.
— Jakoś leci. Pracuję w sklepie spożywczym na Grochowie. Ty?
— Ja… — zawahałam się. — Zostałam w tej samej szkole. Uczę polskiego.
Przez chwilę milczałyśmy. Czułam, jak napięcie narasta między nami. Chciałam zapytać o jej syna, o męża, ale bałam się usłyszeć odpowiedź. Pamiętałam dobrze tamten dzień sprzed lat, kiedy pokłóciłyśmy się o głupstwo — o to, kto miał rację w sprawie mojego brata. Potem już nie potrafiłyśmy rozmawiać normalnie.
— Słyszałam o twoim tacie… — powiedziała nagle Walusia. — Że zachorował.
Skinęłam głową.
— Tak. Alzheimer. Czasem mnie nie poznaje.
W jej oczach pojawiło się współczucie.
— To musi być trudne.
— Jest — przyznałam cicho. — Ale nie mam wyboru.
Autobus znów szarpnął i ktoś szturchnął mnie łokciem. Z trudem utrzymałam równowagę.
— Pamiętasz nasze spacery po Saskiej Kępie? — zapytała nagle Walusia.
Uśmiechnęłam się smutno.
— Pamiętam wszystko. Nawet ten stary kiosk z oranżadą.
Obie zaśmiałyśmy się krótko, ale śmiech szybko ucichł. Między nami wisiało coś ciężkiego — żal za straconym czasem, za słowami niewypowiedzianymi wtedy, gdy były potrzebne.
— Dlaczego przestałyśmy ze sobą rozmawiać? — spytała nagle Walusia. Jej głos był cichy, ale stanowczy.
Zacisnęłam dłonie na pasku torebki.
— Nie wiem… Może byłam zbyt dumna? Może ty też?
Spojrzała przez okno na szare bloki mijane przez autobus.
— Mój mąż odszedł dwa lata temu — powiedziała nagle. — Zostawił mnie z synem i długami. Nie miałam nikogo…
Poczułam ukłucie winy. Gdybyśmy wtedy nie zerwały kontaktu… Może mogłabym jej pomóc? Może ona pomogłaby mi teraz, kiedy czuję się tak samotna?
— Przepraszam — wyszeptałam. — Za wszystko.
Walusia spojrzała na mnie uważnie.
— Ja też przepraszam. Życie jest za krótkie na takie głupoty.
Autobus zatrzymał się na moim przystanku. Zawahałam się przez chwilę.
— Może… napijemy się kiedyś kawy? Pogadamy jak dawniej?
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
— Chciałabym.
Wysiadłam z autobusu z bijącym sercem. Przez całą drogę do domu myślałam o tym spotkaniu. O tym, jak łatwo można stracić kogoś ważnego przez własną dumę i milczenie. W domu tata siedział przy stole i patrzył w okno pustym wzrokiem. Usiadłam obok niego i położyłam mu dłoń na ramieniu.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o Walusi i naszej przyjaźni sprzed lat. Czy można odbudować coś, co zostało tak boleśnie przerwane? Czy warto próbować?
Może właśnie teraz jest ten moment, by wyciągnąć rękę do kogoś, kto kiedyś był dla mnie wszystkim? Czy naprawdę tak trudno powiedzieć: „Przepraszam”? A może to jedyna droga do odzyskania siebie?