Nie zgraliśmy się razem – historia Magdy i Pawła

– Paweł, nie możesz tak po prostu wyjść! – krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu. Stał już w przedpokoju, z kurtką w ręku, gotowy do wyjścia. – Muszę się przewietrzyć, Magda. Duszę się tu – rzucił przez zaciśnięte zęby i trzasnął drzwiami. Zostałam sama w kuchni, z rozgrzebanym obiadem i ciszą, która bolała bardziej niż najgorsza kłótnia.

To nie był pierwszy raz. Ostatnio coraz częściej czułam się jak powietrze. Mieszkaliśmy razem od dziesięciu lat, a ja miałam wrażenie, że Paweł jest coraz dalej. Kiedyś śmialiśmy się z byle czego, potrafiliśmy rozmawiać godzinami. Teraz nasze rozmowy ograniczały się do „co na obiad?”, „kiedy wrócisz?” i „czy zapłaciłaś rachunki?”.

Wszystko zaczęło się psuć po śmierci mojej mamy. To był dla mnie cios – mama była moją najlepszą przyjaciółką. Paweł wtedy nie potrafił mnie wesprzeć. Siedział wieczorami przy komputerze, grał w jakieś głupie gry albo oglądał mecze. Ja płakałam po cichu w łazience, żeby nie słyszał. Moja siostra, Aneta, mówiła: „Magda, musisz z nim porozmawiać! Nie możesz tak dusić wszystkiego w sobie.” Ale jak miałam rozmawiać, skoro on nawet nie patrzył mi w oczy?

Pamiętam ten wieczór, kiedy pierwszy raz poczułam, że coś się skończyło. Była sobota, padał deszcz. Siedzieliśmy na kanapie – ja z książką, on z telefonem. Próbowałam zacząć rozmowę:

– Może byśmy gdzieś wyszli? Do kina? Na spacer?
– Pada przecież – burknął nawet nie podnosząc wzroku.
– To może chociaż pogadamy? Dawno nie rozmawialiśmy tak naprawdę…
– Magda, daj mi spokój. Jestem zmęczony.

Zamknęłam książkę i poszłam do sypialni. Leżałam tam długo, gapiąc się w sufit i zastanawiając się, kiedy przestaliśmy być dla siebie ważni.

Zaczęły się też problemy finansowe. Paweł stracił pracę w firmie budowlanej – zwolnienia grupowe. Przez kilka miesięcy żyliśmy tylko z mojej pensji nauczycielki polskiego w podstawówce na Wildzie. Każda złotówka była oglądana dwa razy. Paweł coraz częściej był rozdrażniony, a ja coraz bardziej zmęczona.

– Może byś poszukał czegoś innego? – zaproponowałam pewnego dnia.
– Myślisz, że nie szukam?! – wybuchnął. – Wszędzie chcą młodych albo znajomości!
– Ale może kursy jakieś…
– Daj mi spokój! Ty zawsze wszystko wiesz najlepiej!

Zaczęliśmy się kłócić o wszystko: o pieniądze, o to kto wynosi śmieci, kto kupił złe mleko do kawy. Nawet o to, że zostawiłam mokry ręcznik na łóżku.

W tym wszystkim najbardziej bolała mnie obojętność Pawła wobec mojej rodziny. Moja siostra Aneta zawsze była blisko – pomagała mi po śmierci mamy, przyjeżdżała z dziećmi na weekendy. Paweł nie znosił tych wizyt.

– Znowu twoja siostra?! Nie możemy mieć choć jednego spokojnego weekendu?
– Przecież to moja rodzina…
– No właśnie! Twoja! Ja mam już dość tego harmidru!

Czułam się rozdarta – między lojalnością wobec siostry a próbą ratowania małżeństwa. Aneta widziała co się dzieje.

– On cię nie szanuje, Magda – mówiła prosto w oczy. – Jesteś dla niego służącą.
– Nie mów tak… On po prostu ma trudny czas.
– Ty zawsze go tłumaczysz! A kiedy ktoś pomyśli o tobie?

Nie miałam już siły tłumaczyć Pawła przed rodziną ani siebie przed samą sobą. Coraz częściej łapałam się na tym, że zazdroszczę Anecie jej życia – mąż informatyk, dwójka dzieci, dom pod Poznaniem. U nich zawsze gwarno i ciepło. U nas – chłód i milczenie.

Najgorsze były święta. W tym roku pierwszy raz nie pojechaliśmy do rodziny Pawła do Gniezna.

– Nie mam ochoty słuchać matki jak narzeka na politykę i ceny mięsa – powiedział Paweł.
– Ale twoja babcia czeka na nas…
– Nie jadę i koniec!

Zostaliśmy sami przy stole. Barszcz z uszkami smakował jak papier. Próbowałam rozmawiać:

– Pamiętasz nasze pierwsze wspólne święta?
– Daj spokój…

Po kolacji poszedł spać.

Z czasem zaczęłam szukać wsparcia gdzie indziej. W pracy zaprzyjaźniłam się z nową nauczycielką matematyki – Olą. Była rozwódką po przejściach, miała dorosłego syna i mnóstwo energii.

– Magda, ty musisz pomyśleć o sobie! – powtarzała mi Ola przy kawie w pokoju nauczycielskim. – Życie jest jedno!

Zazdrościłam jej tej odwagi. Sama bałam się zmian jak ognia. Co by powiedziała rodzina? Co ludzie pomyślą? Przecież rozwód to wstyd…

Pewnego dnia znalazłam w telefonie Pawła wiadomości do jakiejś kobiety. Nie były jednoznaczne, ale wystarczyły by poczuć ukłucie zazdrości i upokorzenia.

– Kim jest Agata? – zapytałam wieczorem.
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony:
– Co?
– Wiem o waszych rozmowach.
– Przesadzasz! To tylko koleżanka z kursu.
– Dlaczego więc kasujesz wiadomości?
– Bo wiedziałem, że będziesz robić sceny!

Nie spałam tej nocy ani minuty. Rano Paweł wyszedł do pracy bez słowa.

Wszystko zaczęło się sypać jeszcze szybciej. Przestaliśmy ze sobą rozmawiać zupełnie. W domu panowała cisza przerywana tylko dźwiękiem telewizora albo stukotem klawiatury Pawła.

Któregoś dnia zadzwoniła moja teściowa:
– Magda, co się u was dzieje? Paweł mówi, że jesteś nieznośna…
Zatkało mnie.
– To nieprawda… Staram się jak mogę…
– Może powinniście pomyśleć o dziecku? To was scementuje!
Poczułam gulę w gardle.
– To nie takie proste…
Bo prawda była taka, że od lat staraliśmy się bezskutecznie o dziecko. Leczenie, badania, rozczarowania co miesiąc… Paweł coraz częściej unikał tego tematu.

W końcu przyszedł dzień, kiedy już nie wytrzymałam.
Usiadłam naprzeciwko niego przy stole i powiedziałam:
– Paweł… ja już tak nie mogę żyć.
Spojrzał na mnie bez emocji:
– To co chcesz zrobić?
– Chcę rozwodu.
Nie powiedział nic przez długą chwilę.
– Jak chcesz…
I wyszedł z pokoju.

Rozwód przebiegł szybko i bez emocji. Podzieliliśmy mieszkanie na dwa kredyty – ja zostałam na Wildzie, on wynajął kawalerkę na Piątkowie. Rodzina była w szoku – moja siostra płakała ze mną przez telefon całe noce; teściowa przestała się odzywać; ojciec powiedział tylko: „Trudno, życie.”

Minął rok od tamtej rozmowy przy stole. Czasem budzę się w środku nocy i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy to wszystko było moją winą? A może po prostu nigdy nie byliśmy dla siebie stworzeni?

Dziś wiem jedno: samotność boli mniej niż życie obok kogoś, kto patrzy przez ciebie jak przez szybę. Ale czy odwaga do zmian zawsze oznacza szczęście? Czy lepiej być samemu niż udawać przed światem szczęśliwą rodzinę?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?