Nikim w tym domu – historia Zofii
– Kim ty w ogóle jesteś, żeby mi dyktować? – Marek gwałtownie odwrócił się od lodówki, trzymając w ręce puszkę piwa. – Jesteś nikim w tym domu! Jasne?
Stałam przy kuchence, mieszając żurek, i czułam, jak drżą mi dłonie. Chochla zadźwięczała o krawędź garnka. W powietrzu unosił się zapach czosnku i majeranku, ale dla mnie wszystko nagle straciło smak. – Nikim? – powtórzyłam cicho, jakby to słowo miało moc roztrzaskać mnie na kawałki. – Czy ja nie jestem nikim…
Marek już mnie nie słuchał. Otworzył piwo, upił łyk i z głośnym westchnieniem usiadł przed telewizorem. W tle leciały wiadomości, a ja stałam jak sparaliżowana. Przez chwilę miałam ochotę rzucić chochlą o podłogę, wybiec z kuchni i nigdy nie wrócić. Ale zamiast tego dolałam śmietany do żurku i zaczęłam nakładać zupę do talerzy.
W głowie dudniły mi jego słowa. Nikim. Po dwudziestu dwóch latach małżeństwa, po setkach nieprzespanych nocy przy chorych dzieciach, po tysiącach obiadów i wypranych koszul – jestem nikim. Czy naprawdę tak mnie widzi? Czy może ja sama pozwoliłam się tak widzieć?
Kiedy dzieci wróciły ze szkoły, próbowałam się uśmiechać. Ola rzuciła plecak pod stół i od razu zaczęła narzekać na matematykę. Michał zamknął się w swoim pokoju, jak zwykle. Marek nawet nie spojrzał na mnie, gdy stawiałam przed nim talerz. – Znowu żurek? – mruknął z niezadowoleniem.
Wieczorem długo siedziałam w łazience. Patrzyłam w lustro na swoje zmęczone oczy, siwe pasma we włosach. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz ktoś powiedział mi coś miłego. Kiedy ostatni raz poczułam się ważna. Może wtedy, gdy Ola miała ospę i tuliła się do mnie przez całą noc? Albo kiedy Michał dostał piątkę z historii i przyniósł mi laurkę? Ale to było dawno. Teraz dzieci mają swoje sprawy, a Marek…
Marek coraz częściej wraca późno z pracy. Czasem czuję od niego perfumy, których nie używam. Kiedy pytam, odpowiada krótko: „Nie przesadzaj” albo „Zajmij się sobą”. Czasem myślę, że już dawno przestałam być dla niego kimkolwiek.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie mama. – Zosiu, wszystko w porządku? – zapytała cicho.
– Tak, mamo – skłamałam automatycznie.
– Słyszę po głosie, że coś jest nie tak…
Chciałam jej powiedzieć prawdę. Że czuję się niewidzialna we własnym domu. Że Marek traktuje mnie jak powietrze albo gorzej – jak służącą. Ale nie potrafiłam. Mama zawsze powtarzała: „Małżeństwo to kompromis”. Tylko czy kompromis oznacza rezygnację z siebie?
W nocy nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok, słysząc chrapanie Marka i cichy szum ulicy za oknem. W końcu wstałam i zeszłam do kuchni. Usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zaczęłam pisać list do siebie samej:
„Zosiu,
Czy naprawdę jesteś nikim? Czy twoje życie to tylko gotowanie i sprzątanie? Czy naprawdę nie zasługujesz na szacunek?”
Pisałam długo, aż łzy kapały mi na kartkę. Potem schowałam list do szuflady.
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Markiem. Czekałam aż dzieci pójdą spać. Usiadłam naprzeciwko niego w salonie.
– Marek… Musimy porozmawiać.
Spojrzał na mnie z irytacją.
– O czym znowu?
– O nas. O tym, jak się do mnie odzywasz…
– Przestań dramatyzować – przerwał mi ostro. – Wszystko ci przeszkadza.
– Nie wszystko… Ale nie pozwolę już więcej mówić do siebie w ten sposób.
Zaśmiał się pogardliwie.
– A co zrobisz? Ode mnie odejdziesz? Z czego będziesz żyła? Ty nawet pracy nie masz!
Te słowa zabolały bardziej niż poprzednie. Ale tym razem nie uciekłam do łazienki ani nie schowałam się za kuchennymi drzwiami.
– Może spróbuję znaleźć pracę – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Marek spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Ty? Pracować? Po tylu latach?
Poczułam gniew i wstyd jednocześnie.
– Tak, ja! Bo chcę być kimś! Chcę być sobą!
Wyszedł trzaskając drzwiami.
Przez kolejne dni Marek prawie się do mnie nie odzywał. Dzieci patrzyły na nas z niepokojem. Ola zapytała któregoś wieczoru:
– Mamo, czy wy się rozwiedziecie?
Przytuliłam ją mocno.
– Nie wiem, kochanie… Ale czasem trzeba walczyć o siebie.
Zaczęłam szukać pracy przez internet. Wysłałam kilka CV do sklepów i kawiarni w okolicy. Bałam się strasznie – miałam czterdzieści pięć lat i zero doświadczenia poza domem. Ale czułam też coś nowego: nadzieję.
Po dwóch tygodniach zadzwoniła pani z piekarni na rogu. Zaprosiła mnie na rozmowę kwalifikacyjną.
– Mamo! – Ola była dumna, Michał tylko wzruszył ramionami.
Marek nie powiedział nic.
Rozmowa poszła mi lepiej niż myślałam. Dostałam pracę na pół etatu przy ladzie. Pierwszego dnia byłam przerażona – trzęsły mi się ręce przy wydawaniu reszty, myliły zamówienia. Ale klienci byli mili, a szefowa uśmiechnięta.
Wieczorem wróciłam do domu zmęczona, ale szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Marek patrzył na mnie spod byka.
– I co? Ile zarobiłaś? Starczy ci na życie?
Nie odpowiedziałam mu od razu. Usiadłam przy stole i spojrzałam mu prosto w oczy.
– Może jeszcze nie starczy… Ale przynajmniej wiem, że jestem kimś.
Nie wiem, co będzie dalej z moim małżeństwem. Może Marek się zmieni, a może odejdzie na zawsze. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę sobie wmówić, że jestem nikim.
Czasem zastanawiam się: ile kobiet słyszy takie słowa jak ja? Ile z nas uwierzyło w swoją niewidzialność? Może warto czasem zapytać samą siebie: kim naprawdę jestem?