Pomogłam synowi spłacić kredyt na dom. Teraz słyszę: „To mój dom, nie twój!” – Czy matka naprawdę nigdy nie powinna oczekiwać wdzięczności?
– Mamo, możesz nie wtrącać się w moje sprawy? To jest mój dom – usłyszałam dziś od Marcina, mojego jedynego syna. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się zbyt ciężki. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi spod nóg dywan, na którym przez lata budowałam poczucie bezpieczeństwa.
Nie wiem, czy bardziej bolały mnie jego słowa, czy ton, którym je wypowiedział. Przecież to ja, kiedy miał trzydzieści lat i bank groził mu zabraniem mieszkania, sprzedałam swoją działkę na Mazurach, by pomóc mu spłacić kredyt. Nie pytałam o nic – po prostu zrobiłam to, co każda matka zrobiłaby dla swojego dziecka. A teraz? Teraz jestem tylko gościem w domu, który ratowałam przed komornikiem.
Marcin od zawsze był uparty. Jako dziecko potrafił godzinami milczeć, jeśli coś poszło nie po jego myśli. Pamiętam, jak miał siedem lat i obraził się na mnie za to, że nie pozwoliłam mu jechać na rowerze do lasu. Wtedy wystarczyło kilka ciepłych słów i ulubione naleśniki z serem. Dziś mam wrażenie, że żadne słowa nie są w stanie przebić się przez mur, który między nami wyrósł.
Ostatnio coraz częściej dochodzi do spięć. Wszystko zaczęło się niewinnie – od drobnych uwag o tym, że za głośno rozmawiam przez telefon albo że zostawiam kubki na stole w salonie. Ale dzisiaj… Dzisiaj przekroczył granicę.
– Marcinie, chciałam tylko powiedzieć, że może warto byłoby wymienić drzwi wejściowe. Są stare i…
– Mamo! To jest mój dom. Ja tu decyduję. Jak będę chciał wymienić drzwi, to wymienię. Nie musisz mi mówić, co mam robić.
Zamilkłam. Poczułam się jak dziecko przyłapane na czymś złym. Przez chwilę miałam ochotę wyjść i już nigdy nie wrócić. Ale gdzie miałabym pójść? Po śmierci męża zostałam sama. Córka mieszka za granicą, a ja… Ja zostałam tu, bo Marcin zapewniał mnie, że zawsze będę miała u niego miejsce.
Wieczorem usiadłam w swoim pokoju i długo patrzyłam w okno. Przypomniały mi się czasy, gdy Marcin był mały i przychodził do mnie z każdym problemem. „Mamo, boję się burzy”, „Mamo, nie umiem rozwiązać zadania z matematyki”, „Mamo, dziewczyna mnie rzuciła”. Zawsze byłam obok. Zawsze gotowa pomóc.
A teraz? Teraz jestem tylko starszą kobietą, która przeszkadza w jego życiu.
Kilka dni później odwiedziła nas moja siostra, Teresa. Zawsze była bardziej bezpośrednia ode mnie.
– Marcinie – zaczęła bez ogródek – twoja mama oddała ci wszystko, co miała. Może czasem warto okazać trochę wdzięczności?
– Ciociu, ja doceniam to, co mama zrobiła – odpowiedział chłodno Marcin – ale to nie znaczy, że może rządzić się w moim domu.
– A czy ona się rządzi? – zapytała Teresa.
– Ciągle coś komentuje! Drzwi są stare, firanki brudne…
– Bo chce dobrze! – przerwała mu ciocia.
Patrzyłam na nich i czułam się coraz mniejsza. Nie chciałam być powodem kłótni między rodziną. Chciałam tylko… Chciałam czuć się potrzebna.
Wieczorem Marcin zapukał do mojego pokoju.
– Mamo… przepraszam za dzisiaj. Po prostu mam ostatnio dużo stresu w pracy.
– Rozumiem – odpowiedziałam cicho.
– Ale musisz zrozumieć… Ja też chcę mieć trochę prywatności.
Prywatności? Przecież nigdy nie wchodziłam mu z butami w życie! Zawsze starałam się być dyskretna. Ale może rzeczywiście przesadziłam? Może powinnam była zostawić go samego z tym kredytem?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie córka, Kasia.
– Mamo, słyszałam od cioci Teresy, że coś się dzieje u was niedobrego?
– Nic takiego… Po prostu chyba jestem już zbędna.
– Nie mów tak! Marcin zawsze był uparty. Ale on cię kocha. Tylko czasem ludzie zapominają okazać wdzięczność tym najbliższym.
Zastanawiam się często: czy matka powinna oczekiwać wdzięczności za to, co robi dla dzieci? Czy powinna mieć prawo do własnego zdania pod dachem domu, który pomogła uratować?
Czasem mam ochotę spakować walizkę i wyjechać gdzieś daleko – do sanatorium nad morzem albo do Kasi za granicę. Ale potem przypominam sobie te wszystkie lata: pierwsze kroki Marcina, jego maturę, ślub… I myślę sobie: może to ja powinnam nauczyć się żyć inaczej? Może powinnam przestać oczekiwać czegokolwiek?
Dziś wieczorem znów usiedliśmy razem przy stole. Marcin był milczący, ale podał mi herbatę bez słowa. Może to jego sposób na przeprosiny? Może jeszcze jest dla nas nadzieja?
Czy matka naprawdę nigdy nie powinna oczekiwać wdzięczności? Czy dom bez wzajemnego szacunku może być prawdziwym domem?