Miłość, długi i tajemnice: Historia matki, która musiała wybrać między zaufaniem a prawdą
– Tomek, powiedz mi prawdę. Co się dzieje? – Głos mi drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Siedział naprzeciwko mnie przy kuchennym stole, bawiąc się łyżeczką od herbaty. W oknie odbijały się światła bloków, a w powietrzu wisiało napięcie, którego nie potrafiłam już dłużej ignorować.
– Mamo, przecież mówiłem… Po prostu trochę mi się nie spina ostatnio – mruknął, nie patrząc mi w oczy.
Nie wierzyłam mu. Od kilku tygodni prosił mnie o pieniądze – raz na bilet miesięczny, raz na rachunek za telefon, innym razem na „coś do jedzenia”. Zawsze obiecywał oddać „po wypłacie”, ale nigdy tego nie robił. Zaczęłam się martwić. Tomek miał 28 lat, skończył informatykę na Politechnice Warszawskiej, pracował w firmie IT. Nie zarabiał kokosów, ale przecież nie powinno mu brakować na podstawowe rzeczy.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list z banku adresowany do Tomka. Nie otwierałam cudzej korespondencji, ale tym razem coś mnie tknęło. Przez chwilę walczyłam ze sobą, ale w końcu rozdarłam kopertę. Przeczytałam: „Zaległość na rachunku kredytowym: 12 800 zł. Prosimy o pilny kontakt”.
Serce mi zamarło. 12 800 zł? Skąd takie długi? Przecież nigdy nie mówił, że ma kredyt! W głowie zaczęły mi się kłębić najgorsze scenariusze: hazard? Uzależnienie? Może ktoś go szantażuje?
Wieczorem czekałam na niego jak na wyrok. Gdy wszedł do mieszkania, od razu pokazałam mu list.
– Tomek, co to ma znaczyć?
Zbladł. Przez chwilę myślałam, że zemdleje.
– Mamo… Ja… To nie tak…
– To jak?! – krzyknęłam. – Skąd te długi? Dlaczego nic mi nie powiedziałeś?
Usiadł ciężko na krześle. Widziałam łzy w jego oczach.
– Wpadłem w spiralę chwilówek. Najpierw jedna, potem druga… Myślałem, że spłacę z następnej wypłaty, ale potem przyszły kolejne wydatki…
– Jak mogłeś?! – łzy napłynęły mi do oczu. – Przecież zawsze mogłeś przyjść do mnie! Zamiast tego kłamałeś!
– Bałem się… Wstydziłem się…
Wtedy przypomniałam sobie własną młodość. Miałam 24 lata, kiedy ojciec Tomka zostawił nas dla innej kobiety. Zostałam sama z niemowlakiem i kredytem na mieszkanie w Ursusie. Też wtedy nikomu nie powiedziałam o swoich problemach. Udawałam silną przed mamą i koleżankami z pracy. Może Tomek odziedziczył po mnie tę głupią dumę?
Przez kolejne dni żyliśmy jak obcy ludzie. Ja chodziłam do pracy do biblioteki miejskiej, on zamykał się w swoim pokoju i wychodził tylko po to, żeby coś zjeść albo wyjść na papierosa. Czułam się bezradna i wściekła jednocześnie.
W końcu postanowiłam działać. Umówiłam nas na spotkanie z doradcą finansowym w banku.
– Tomek, idziesz ze mną albo sama załatwię tę sprawę – powiedziałam stanowczo.
Nie miał wyjścia. Siedzieliśmy naprzeciwko pani Ewy – kobiety w średnim wieku o ciepłym spojrzeniu.
– Panie Tomaszu, sytuacja jest poważna – zaczęła spokojnie. – Ma pan kilka niespłaconych pożyczek pozabankowych i zadłużenie na karcie kredytowej. Musimy ustalić plan spłat.
Tomek spuścił głowę.
– Czy jest ktoś w rodzinie, kto może pomóc? – zapytała pani Ewa.
Spojrzał na mnie błagalnie.
– Mamo…
Zacisnęłam usta. Wiedziałam, że nie stać mnie na spłatę jego długów – sama ledwo wiązałam koniec z końcem po podwyżkach czynszu i rachunków za prąd.
– Musisz sam to rozwiązać – powiedziałam twardo. – Pomogę ci znaleźć dodatkową pracę albo rozłożymy to na raty, ale nie mogę ci dać tych pieniędzy.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Wieczorem usiadł obok mnie na kanapie.
– Przepraszam, mamo… Zawiodłem cię.
Objęłam go mocno.
– Nie zawiodłeś mnie jako syn. Ale musisz dorosnąć i ponieść konsekwencje swoich decyzji.
Od tamtej pory Tomek zaczął się zmieniać. Znalazł dodatkową pracę jako dostawca jedzenia na rowerze po godzinach pracy w biurze. Zaczął spisywać wydatki i planować budżet. Czasem wracał zmęczony i sfrustrowany, ale widziałam w nim nową determinację.
Jednak problemy finansowe to nie wszystko. Wkrótce okazało się, że długi Tomka to tylko wierzchołek góry lodowej naszych rodzinnych problemów.
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie moja siostra Magda z Krakowa.
– Anka, musisz przyjechać do mamy. Jest coraz gorzej…
Mama miała 82 lata i od kilku miesięcy chorowała na Alzheimera. Odkładałam tę wizytę z braku czasu i pieniędzy na bilet PKP, ale teraz nie miałam wyboru.
Zostawiłam Tomka samego z jego problemami i pojechałam do Krakowa. Mama nie poznała mnie od razu. Siedziała przy oknie i patrzyła w dal.
– Kto ty jesteś? – zapytała cicho.
Poczułam ukłucie bólu w sercu.
Magda była wykończona opieką nad mamą i wyrzucała mi to przy każdej okazji:
– Ty masz tylko jednego syna i pracę na pół etatu! Ja mam trójkę dzieci i muszę jeszcze zajmować się mamą! Gdzie byłaś przez ostatnie miesiące?
Nie miałam siły się kłócić. Czułam się winna wobec wszystkich: wobec Tomka, wobec mamy, wobec Magdy…
Wróciłam do Warszawy jeszcze bardziej przygnębiona niż wcześniej. W domu czekała mnie kolejna niespodzianka: list od komornika adresowany do Tomka.
– Tomek! Co to ma znaczyć?!
Znowu łzy w oczach syna.
– Nie zdążyłem zapłacić jednej raty…
Wtedy puściły mi nerwy.
– Ile razy mam ci powtarzać?! To nie są żarty! Komornik może zabrać nam mieszkanie!
Tomek wybiegł z domu trzaskając drzwiami. Przez kilka godzin nie odbierał telefonu. Bałam się jak nigdy wcześniej – czy coś sobie zrobi? Czy wróci?
Wrócił późno w nocy. Był blady i roztrzęsiony.
– Przepraszam… Już więcej nie będę ci sprawiał problemów…
Objęłam go bez słowa. Wiedziałam już wtedy, że muszę mu pomóc – nawet jeśli sama ledwo daję radę.
Zaczęliśmy razem chodzić na spotkania grupy wsparcia dla osób zadłużonych. Poznałam tam ludzi takich jak my: matki samotnie wychowujące dzieci, młodych ludzi po studiach bez perspektyw, emerytów walczących o przetrwanie po podwyżkach czynszów.
Z czasem Tomek zaczął spłacać swoje długi małymi krokami. Ja nauczyłam się prosić o pomoc – od Magdy, od sąsiadki pani Ireny, od koleżanek z biblioteki.
Dziś minęły dwa lata od tamtych wydarzeń. Tomek jest już prawie wolny od długów i planuje wyprowadzić się na swoje. Ja pogodziłam się z Magdą i razem opiekujemy się mamą na zmianę.
Czasem patrzę na siebie sprzed dwóch lat i zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy gdybym wcześniej zauważyła sygnały ostrzegawcze u Tomka, uniknęlibyśmy tej katastrofy?
A może właśnie te trudne doświadczenia sprawiły, że jesteśmy dziś silniejsi? Czy każda rodzina musi przejść przez kryzys, żeby naprawdę nauczyć się być razem?
Co wy byście zrobili na moim miejscu?