Ciągle słyszę, że nie jestem wystarczająco dobrą żoną i matką… Czy ktoś z Was też tak miał?
– Kasia, znowu nie posprzątałaś kuchni! – głos mojej teściowej rozbrzmiewał w całym mieszkaniu, choć starałam się nie zwracać na niego uwagi. Stałam przy oknie, patrząc na szare niebo nad Warszawą i zastanawiałam się, jak to się stało, że własny dom stał się dla mnie miejscem, w którym czuję się jak intruz.
Mój mąż, Tomek, siedział w salonie z nosem w telefonie. Słyszał wszystko, ale jak zwykle udawał, że go to nie dotyczy. – Mamo, daj spokój – rzucił od niechcenia, nawet nie podnosząc wzroku. Teściowa tylko prychnęła i zaczęła wycierać blat, jakby chciała zetrzeć ze stołu nie tylko okruchy, ale i moją obecność.
Od kiedy urodził się Staś, nasz synek, wszystko się zmieniło. Zamiast wsparcia dostałam listę oczekiwań: dom ma lśnić, dziecko być zawsze uśmiechnięte i czyste, a ja – pogodna i zadbana. Każdego dnia próbowałam sprostać tym wymaganiom, ale im bardziej się starałam, tym więcej słyszałam uwag.
– Kasia, dziecko znowu ma katar. Nie umiesz go porządnie ubrać? – pytała teściowa, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. – Może powinnaś wrócić do pracy? Albo lepiej – nauczyć się wreszcie być gospodynią.
Czasem miałam ochotę wykrzyczeć jej w twarz, że robię wszystko najlepiej jak potrafię. Ale wtedy przypominałam sobie słowa mamy: „Nie kłóć się z rodziną Tomka, bo on tego nie zniesie”. Więc milczałam. Dusiłam w sobie złość i żal.
Wieczorami siadałam na łóżku i patrzyłam na śpiącego Stasia. Był taki spokojny… tylko wtedy czułam się potrzebna i kochana. Ale gdy tylko zamykałam oczy, wracały głosy: „Nie taka miałaś być”, „Nie tak to sobie wyobrażaliśmy”.
Pewnego dnia Tomek wrócił późno z pracy. Byłam wykończona – Staś miał gorączkę, a ja od rana walczyłam z praniem i gotowaniem obiadu. Gdy tylko przekroczył próg, usłyszałam:
– Co tak śmierdzi? Znowu spaliłaś obiad?
Nie wytrzymałam. – Może byś mi pomógł zamiast tylko narzekać? – powiedziałam drżącym głosem.
Spojrzał na mnie zaskoczony. – O co ci chodzi? Przecież siedzisz cały dzień w domu.
Wtedy coś we mnie pękło. – Siedzę? Ty naprawdę myślisz, że ja tu siedzę?!
Staś zaczął płakać w swoim pokoju. Pobiegłam do niego i przytuliłam go mocno. W tamtej chwili poczułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek.
Następnego dnia zadzwoniła moja mama. – Kasiu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że płakałaś.
Opowiedziałam jej wszystko. O tym, jak bardzo się staram i jak bardzo czuję się niewidzialna. Mama westchnęła ciężko.
– Kochanie… wiem, że ci ciężko. Ale musisz zacząć mówić o swoich uczuciach. Inaczej wszyscy będą myśleć, że wszystko jest w porządku.
Łatwo powiedzieć… Próbowałam rozmawiać z Tomkiem jeszcze kilka razy. Za każdym razem kończyło się na jego milczeniu albo zdawkowym: „Przesadzasz”.
Zaczęłam coraz częściej wychodzić na długie spacery z Stasiem. W parku spotykałam inne mamy – rozmawiałyśmy o dzieciach, o zmęczeniu, o tym, jak trudno czasem znaleźć chwilę dla siebie. Jedna z nich, Ania, zaprosiła mnie na kawę.
– Wiesz co? – powiedziała pewnego dnia. – Ja też miałam taki okres. Mąż ciągle w pracy, teściowa wiecznie niezadowolona… W końcu powiedziałam dość. Poszłam na terapię i zaczęłam stawiać granice.
Zazdrościłam jej odwagi. Ale czy ja bym potrafiła?
Wieczorem długo rozmyślałam nad jej słowami. W końcu napisałam do Tomka wiadomość: „Musimy porozmawiać. Czuję się bardzo źle w naszym domu”.
Odpisał dopiero rano: „Daj mi spokój z tymi pretensjami”.
To był moment przełomowy. Po raz pierwszy pomyślałam o sobie – o tym, czego ja chcę i potrzebuję. Zadzwoniłam do psychologa i umówiłam się na wizytę.
Pierwsza rozmowa była trudna. Płakałam przez większość czasu. Ale po wyjściu poczułam ulgę – ktoś mnie wysłuchał bez oceniania.
Zaczęłam powoli mówić „nie” teściowej. Gdy krytykowała moje gotowanie, odpowiadałam spokojnie: – Gotuję tak, jak umiem i lubię.
Tomek był coraz bardziej zdziwiony moją zmianą. Próbował mnie ignorować albo wyśmiewać moje „fanaberie”, ale ja już wiedziałam, że muszę zadbać o siebie.
Nie było łatwo. Często płakałam po nocach ze strachu przed przyszłością. Ale każdego dnia czułam się trochę silniejsza.
Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi poczucia własnej wartości – ani teściowa, ani mąż, ani nawet własne lęki.
Czy Wy też mieliście kiedyś poczucie, że własny dom przestaje być miejscem bezpieczeństwa? Jak sobie z tym poradziliście? Czy naprawdę trzeba być idealną żoną i matką… czy wystarczy po prostu być sobą?