Samotność w małżeństwie: Historia odejścia Jacka
– Nie rozumiesz, Aniu. Po prostu już nie mogę – powiedział Jacek, patrząc gdzieś ponad moją głową, jakby szukał tam odpowiedzi na pytania, których nawet nie miał odwagi mi zadać. Stałam w kuchni, trzymając w dłoni kubek z herbatą, która już dawno wystygła. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i czegoś jeszcze – może mojego strachu?
Nie płakałam. Nie wtedy. Byłam zbyt zaskoczona, żeby płakać. Przez dwadzieścia lat byłam jego żoną. Dwadzieścia lat wspólnych śniadań, kłótni o drobiazgi, śmiechu przy starych filmach i milczenia, które z czasem stawało się coraz cięższe. Zawsze myślałam, że to normalne – że po tylu latach nie trzeba już mówić wszystkiego, że wystarczy być obok. Ale chyba się myliłam.
– Do kogo idziesz? – zapytałam cicho, choć znałam odpowiedź. Widziałam te wiadomości na jego telefonie, przypadkowo zostawionym na stole. „Kocham cię” – napisała do niego Marta. Marta z pracy, ta zawsze uśmiechnięta, z idealnie ułożonymi włosami i paznokciami bez skazy.
– Do Marty – odpowiedział bez wahania. – Przepraszam.
Przepraszam. To słowo dźwięczało mi w uszach jeszcze długo po tym, jak zamknął za sobą drzwi. Przepraszam za co? Za to, że przez lata starałam się być dobrą żoną? Że gotowałam mu ulubione dania, nawet gdy sama nie miałam na nie ochoty? Że nigdy nie narzekałam, kiedy wracał późno z pracy? A może za to, że przestałam być dla niego ważna?
W tamtym momencie poczułam się tak samotna, jak nigdy wcześniej. Samotność w małżeństwie to coś innego niż samotność singla. To pustka obok drugiego człowieka, którego obecność powinna dawać poczucie bezpieczeństwa. To patrzenie na wspólne zdjęcia i zastanawianie się, kiedy dokładnie wszystko zaczęło się psuć.
Moja mama zawsze powtarzała: „Kobieta musi być mądra. Musi umieć wybaczać i przymykać oko na drobiazgi.” Przez lata wierzyłam, że to prawda. Że jeśli będę cicha i wyrozumiała, Jacek zawsze będzie przy mnie. Ale czy to była mądrość, czy raczej naiwność?
Pierwsze tygodnie po jego odejściu były jak życie pod wodą. Wszystko działo się jakby obok mnie – dzieci pytały o tatę, sąsiadka zagadywała na klatce schodowej, a ja odpowiadałam automatycznie, nie czując niczego poza zmęczeniem. Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam w telewizor, nie widząc obrazu. W głowie wciąż słyszałam jego głos: „Po prostu już nie mogę”.
Zaczęły się telefony od rodziny. Moja siostra Basia przyjechała pewnego dnia bez zapowiedzi.
– Anka, musisz się pozbierać – powiedziała stanowczo, rozglądając się po moim rozgardiaszu. – On nie był ciebie wart.
– Ale ja go kochałam – wyszeptałam. – I chyba nadal kocham.
Basia przytuliła mnie mocno. – To minie. Musisz tylko dać sobie czas.
Ale czas płynął powoli, a ból nie mijał. Zaczęłam analizować każdy dzień naszego małżeństwa. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy powinnam była częściej mówić mu, że go kocham? Może powinnam była bardziej dbać o siebie? Marta zawsze wyglądała perfekcyjnie – ja w ostatnich latach coraz częściej chodziłam w dresie i bez makijażu.
Pewnego dnia zadzwonił do mnie syn, Tomek.
– Mamo, jak się trzymasz?
– Daję radę – skłamałam.
– Tata dzwonił… Chciał się spotkać.
Zamarłam. – I co mu powiedziałeś?
– Że nie wiem, czy chcę go widzieć. Wiesz… On bardzo cię skrzywdził.
Poczułam łzy pod powiekami. – To nie twoja wina ani twoja sprawa, kochanie. Tata zawsze będzie twoim ojcem.
Tomek milczał przez chwilę. – Ale ty jesteś moją mamą.
Po tej rozmowie długo siedziałam w ciszy. Zrozumiałam wtedy, że nie jestem sama – mam dzieci, rodzinę, przyjaciółkę Zosię, która codziennie wysyłała mi wiadomości z dowcipami na poprawę humoru.
Mimo to samotność wracała wieczorami jak bumerang. Czasem łapałam się na tym, że mówię do siebie na głos: „Co teraz? Kim jestem bez Jacka?” Przez tyle lat byłam przede wszystkim żoną – teraz musiałam nauczyć się być sobą.
Zaczęłam wychodzić na spacery po parku. Obserwowałam ludzi: zakochane pary trzymające się za ręce, starszych panów grających w szachy na ławce, dzieci bawiące się w piaskownicy. Czułam zazdrość i żal – dlaczego mnie to spotkało? Co zrobiłam źle?
Któregoś dnia spotkałam Martę na zakupach. Stała przy kasie z Jackiem u boku. Uśmiechnęła się do mnie lekko zakłopotana.
– Aniu…
Skinęłam głową i przeszłam obok nich bez słowa. W środku czułam burzę emocji: gniew, smutek, upokorzenie. Ale też coś jeszcze – ulgę? Może pierwszy raz od dawna poczułam, że to już nie moja sprawa.
Wieczorem zadzwonił Jacek.
– Chciałem tylko powiedzieć… Przepraszam jeszcze raz. Wiem, że cię zraniłem.
– Wiem – odpowiedziałam spokojnie. – Ale już nie musisz przepraszać.
Odłożyłam słuchawkę i poczułam coś dziwnego: spokój. Może pierwszy raz od lat byłam naprawdę sama ze sobą i nie bałam się tego uczucia.
Dziś wiem jedno: samotność w małżeństwie boli bardziej niż samotność po rozstaniu. Bo wtedy przynajmniej wiem, kim jestem i czego chcę od życia. Czy mogłam zrobić coś inaczej? Może tak… Ale czy warto całe życie poświęcać dla kogoś innego?
Czasem zastanawiam się: czy naprawdę trzeba być mądrą kobietą i przymykać oczy na wszystko? A może lepiej nauczyć się kochać najpierw samą siebie?