Między miłością a oczekiwaniami – historia o tym, jak zostałam oceniona przez własnego męża i jego matkę

– Naprawdę uważasz, że nie potrafię nawet ugotować zupy? – zapytałam Witka, patrząc mu prosto w oczy. W kuchni pachniało jeszcze niedzielnym rosołem, który – o ironio – właśnie ja ugotowałam. Witek stał oparty o blat, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Jego twarz była zamknięta, jakby już dawno podjął decyzję.

– To nie o to chodzi, Aniu – westchnął ciężko. – Po prostu… Mama mówiła, że dom powinien wyglądać inaczej. Że powinnaś bardziej się starać. Że kiedy ona była w twoim wieku, wszystko było na błysk.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Jeszcze rok temu byłam pewna, że Witek jest moim najlepszym przyjacielem i partnerem na życie. Przez trzy lata chodziliśmy razem na spacery po Plantach, śmialiśmy się z tych samych żartów i planowaliśmy wspólną przyszłość. Ale wtedy każde z nas miało swoje mieszkanie, swoje przyzwyczajenia i swoje życie. Teraz wszystko się zmieniło.

Wprowadziłam się do Witka zaraz po ślubie. Jego kawalerka na Prądniku była niewielka, ale czułam się tam bezpiecznie. Przynajmniej na początku. Szybko okazało się jednak, że wspólne życie to nie tylko romantyczne wieczory przy winie, ale też sterty prania, niekończące się zakupy i wieczne pytania: „Co dziś na obiad?”

Starałam się jak mogłam. Gotowałam według przepisów z internetu, sprzątałam po pracy, choć czasem nie miałam już siły podnieść się z kanapy. Pracuję w szkole jako nauczycielka polskiego – dzieciaki potrafią wyssać ze mnie całą energię. Ale Witek tego nie widział. On wracał do domu i oczekiwał obiadu jak u mamy.

Najgorsze zaczęło się po pierwszej wizycie jego matki. Pani Halina pojawiła się z ciastem drożdżowym i uśmiechem, który od początku wydawał mi się fałszywy.

– Ojej, Aniu, widzę, że masz tu trochę kurzu na półce – powiedziała już w progu. – U mnie zawsze było czysto, nawet jak pracowałam na dwie zmiany.

Próbowałam żartować, ale czułam się coraz mniejsza. Po jej wyjściu Witek był dziwnie milczący. A potem zaczęły się rozmowy szeptem w kuchni, telefony do mamy i coraz więcej uwag.

– Może powinnaś częściej myć okna? – rzucił pewnego wieczoru.

– Może powinnaś nauczyć się piec chleb? – dodał innym razem.

Czułam się jak uczennica na egzaminie, którego nie mogę zdać. Każdego dnia starałam się bardziej: piekłam ciasta, prasowałam koszule, nawet zaczęłam robić domowe przetwory. Ale to nigdy nie wystarczało.

Pewnej soboty Witek wrócił od mamy wyjątkowo naburmuszony.

– Mama mówiła, że powinniśmy pomyśleć o dziecku – rzucił bez ogródek. – Ale najpierw musisz nauczyć się prowadzić dom.

Zamarłam. Czy naprawdę bycie żoną sprowadzało się tylko do gotowania i sprzątania? Czy moje wykształcenie, praca i marzenia nic nie znaczą?

Wieczorem zadzwoniła do mnie moja mama.

– Aniu, kochanie, nie przejmuj się tym wszystkim – powiedziała ciepło. – Jesteś wartościową kobietą. Nie pozwól nikomu wmówić sobie inaczej.

Ale łatwiej powiedzieć niż zrobić. Każdego dnia czułam coraz większy ciężar oczekiwań. Zaczęłam unikać spotkań z teściową, a Witek coraz częściej wybierał spędzanie czasu u niej niż ze mną.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Usłyszałam rozmowę przez telefon:

– Mamo, ona naprawdę nie ogarnia… Nie wiem już, co robić… Może popełniłem błąd?

Serce mi zamarło. Weszłam do kuchni i spojrzałam mu w oczy.

– Jeśli naprawdę uważasz, że jestem złą gospodynią i żoną, to może powinniśmy porozmawiać o tym szczerze – powiedziałam drżącym głosem.

Witek spuścił wzrok.

– Nie wiem… Po prostu chciałem mieć dom jak u mamy… Wszystko na swoim miejscu…

– Ale ja nie jestem twoją mamą! – krzyknęłam nagle. – Mam swoje życie, swoją pracę! Nie będę całe życie spełniać cudzych oczekiwań!

Wybiegłam z mieszkania i długo chodziłam po mieście bez celu. Myślałam o tym wszystkim: o miłości, która miała być bezwarunkowa; o marzeniach, które nagle stały się mniej ważne niż czyste okna; o tym, jak łatwo można kogoś zranić słowami.

Kiedy wróciłam do domu, Witek siedział przy stole ze spuszczoną głową.

– Przepraszam – powiedział cicho. – Może za bardzo słucham mamy… Ale boję się zmian.

Usiadłam naprzeciwko niego.

– Ja też się boję – przyznałam szczerze. – Ale jeśli mamy być razem, musimy nauczyć się rozmawiać o tym, co naprawdę ważne. Nie chcę być tylko gospodynią. Chcę być partnerką.

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej z naszym małżeństwem. Czy uda nam się znaleźć kompromis? Czy Witek zrozumie, że dom to nie tylko czyste podłogi i ciepły obiad? Czasem zastanawiam się: czy warto walczyć o siebie w świecie pełnym cudzych oczekiwań? Czy miłość wystarczy tam, gdzie brakuje zrozumienia?