Dziedzictwo pod ciężarem: Historia Pawła i Babci Haliny

– Paweł, nie możesz tak po prostu zostawić wszystkiego! – głos mojej matki drżał od gniewu i rozpaczy. Stałem w kuchni babci Haliny, patrząc na nią, jak bezradnie miesza herbatę, zapominając, że już wsypała cukier.

Moje serce waliło jak oszalałe. W głowie miałem mętlik. Przecież jeszcze miesiąc temu byłem zwykłym trzydziestolatkiem z własnymi problemami – kredyt, praca w agencji reklamowej, wieczne zmęczenie. A teraz? Babcia Halina, moja ukochana babcia, którą pamiętałem jako energiczną kobietę z wiecznym uśmiechem i ciętym językiem, zaczęła znikać. Najpierw zapominała drobiazgi: klucze, daty, imiona sąsiadów. Potem przyszły poważniejsze rzeczy – nie wiedziała, gdzie jest łazienka we własnym mieszkaniu.

– Mamo, ja nie zostawiam wszystkiego. Po prostu… nie wiem, czy dam radę sam – odpowiedziałem cicho, czując jak ściska mnie w gardle.

Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – A kto ma dać radę? Ja? Pracuję po dwanaście godzin dziennie! Twój ojciec? On nawet nie potrafi ugotować zupy!

Babcia patrzyła na nas nieobecnym wzrokiem. – Pawełku… a gdzie jest twój dziadek? – zapytała nagle.

Zamarłem. Dziadek zmarł dziesięć lat temu. Babcia czasem o tym zapominała.

– Babciu, dziadek poszedł na spacer – skłamałem łagodnie.

Wtedy mama wybuchła płaczem. – Nie damy rady! Nie damy rady…

W tamtej chwili poczułem się jak dziecko, które zgubiło się w tłumie dorosłych problemów. Ale wiedziałem jedno: nie mogę zostawić babci samej.


Kiedy dostałem telefon od notariusza o spadku po babci – mieszkanie na Żoliborzu, dwupokojowe, z widokiem na park – poczułem się dziwnie winny. Jakbym już wtedy coś zabierał, choć babcia jeszcze żyła. Mama była wściekła.

– To niesprawiedliwe! – krzyczała przez telefon. – Ja całe życie jej pomagałam! Ty nawet nie dzwoniłeś co tydzień!

Ale to ja miałem klucz do mieszkania i to ja byłem tym, który musiał decydować: dom opieki czy opieka w domu?


Pierwsze tygodnie były koszmarem. Babcia budziła się w nocy i szukała dziadka. Potrafiła wyjść na klatkę schodową w samych kapciach i piżamie. Raz znalazłem ją na przystanku autobusowym – płakała, bo nie wiedziała, jak wrócić do domu.

Praca? Przestałem chodzić do biura. Szefowa była wyrozumiała przez dwa tygodnie, potem zaczęły się pretensje:

– Paweł, musisz zdecydować: albo praca, albo twoje sprawy rodzinne.

Wybrałem babcię. Zostałem bez pracy.


Rodzina? Każdy miał swoje życie. Ciotka Basia przyjechała raz z ciastem i radą:

– Oddaj ją do domu opieki. Tam się nią zajmą profesjonalnie.

Ale ja nie mogłem. Każdego dnia patrzyłem na babcię i widziałem kobietę, która nauczyła mnie czytać, piekła najlepsze serniki i zawsze mówiła: „Pamiętaj, Pawełku, rodzina to najważniejsze”.

Czasem miałem ochotę uciec. Zostawić wszystko i wyjechać gdzieś daleko – do Gdańska albo nawet za granicę. Ale wtedy babcia łapała mnie za rękę i szeptała:

– Nie zostawiaj mnie…


Pewnego dnia przyszła sąsiadka, pani Zosia.

– Panie Pawle, ja też opiekowałam się mamą do końca. To ciężkie… Ale wie pan co? Najważniejsze to nie być samemu z tym wszystkim.

Zaczęliśmy rozmawiać codziennie przez drzwi. Pani Zosia przynosiła mi zupę albo ciasto drożdżowe. Czasem po prostu słuchała.


Najgorsze były wieczory. Babcia płakała bez powodu albo krzyczała na mnie, że jestem obcy i mam natychmiast wyjść z jej domu.

– Babciu, to ja! Paweł!

– Kłamiesz! Paweł jest małym chłopcem!

Wtedy czułem się jakby ktoś wbijał mi nóż w serce.


Mama coraz rzadziej dzwoniła. Raz przyszła i zobaczyła bałagan w kuchni.

– Ty ją zaniedbujesz! – wrzasnęła.

– Próbuję jak mogę! – odpowiedziałem bezsilnie.

Wybuchliśmy oboje płaczem.


Pewnego dnia znalazłem babcię leżącą na podłodze w łazience. Upadła i nie mogła wstać. Zadzwoniłem po pogotowie. Lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem:

– Panie Pawle, ona potrzebuje całodobowej opieki. Sam pan tego nie udźwignie.

Zacząłem szukać pomocy – pielęgniarka środowiskowa przychodziła dwa razy w tygodniu. Ale to było za mało.


W końcu podjąłem decyzję: dom opieki. Pojechałem tam sam najpierw – czyste pokoje, miłe pielęgniarki, zapach świeżej kawy i… smutek w oczach starszych ludzi.

Kiedy powiedziałem babci:

– Babciu… pojedziemy na trochę do miejsca, gdzie będą mogli ci lepiej pomóc…

Spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Oddajesz mnie jak stare meble?

Nie spałem całą noc.


Dzień przeprowadzki był najgorszy w moim życiu. Babcia płakała i trzymała mnie za rękę:

– Pawełku… nie zostawiaj mnie tu…

Obiecałem sobie wtedy, że będę ją odwiedzał codziennie.

Przez pierwsze tygodnie jeździłem codziennie po pracy (udało mi się znaleźć nową pracę w sklepie spożywczym). Potem coraz rzadziej – obowiązki, zmęczenie… W końcu raz w tygodniu.

Za każdym razem widziałem jak babcia gaśnie. Czasem mnie poznawała, czasem nie.


Któregoś dnia zadzwonili z domu opieki:

– Panie Pawle… proszę przyjechać jak najszybciej…

Babcia odeszła spokojnie we śnie.

Stałem nad jej łóżkiem i czułem pustkę tak wielką, że aż bolało fizycznie.


Dziś mieszkam w tym samym mieszkaniu na Żoliborzu. Każdy kąt przypomina mi babcię Halinę – jej śmiech, zapach szarlotki, ciepło dłoni.

Często zastanawiam się: czy zrobiłem wszystko co mogłem? Czy można było inaczej? Czy miłość zawsze musi boleć?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu?