„Miała być to pomoc na chwilę…” – Jak zostałam babcią na pełen etat i zapomniałam o sobie

– Mamo, tylko na chwilę, naprawdę! – głos Kasi drżał, kiedy trzy lata temu stała w moim przedpokoju z niemowlakiem na rękach i sześcioletnim Antosiem przy nodze. – Zięć dostał nową pracę, ja wracam na pół etatu… Potrzebujemy cię tylko przez kilka tygodni, aż się wszystko ułoży.

Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę, choć minęły już trzy lata. Zawsze powtarzałam, że rodzina jest najważniejsza. Nie wahałam się ani chwili. Przecież mogłam pomóc. Byłam już na emeryturze, miałam czas. „Tylko odbieraj Antosia ze szkoły i czasem ugotuj obiad” – mówiła Kasia. „Tylko”…

Zgodziłam się bez mrugnięcia okiem. W końcu co to za problem? Dzieci są kochane, a ja nie chciałam być babcią z doskoku. Chciałam być obecna. Ale nikt nie powiedział mi, że ta „chwila” zamieni się w lata. Że z dnia na dzień stanę się babcią na pełen etat, a moje życie przestanie należeć do mnie.

Pierwsze tygodnie były nawet przyjemne. Antoś cieszył się, że odbieram go ze szkoły. Mały Staś spał w wózku podczas spacerów, a ja czułam się potrzebna. Gotowałam obiady, pomagałam przy lekcjach. Wieczorami wracałam do pustego mieszkania i myślałam: „Dobrze zrobiłam”.

Ale tygodnie zamieniły się w miesiące. Kasia wróciła do pracy na cały etat. Zięć coraz częściej zostawał po godzinach. – Mamo, możesz zostać jeszcze godzinę dłużej? – pytała córka przez telefon. – Staś ma gorączkę, nie dam rady go dziś odebrać od pediatry…

Zgodziłam się. Przecież to tylko jeden dzień więcej.

Potem przyszły kolejne prośby: – Mamo, czy możesz zrobić zakupy? – Mamo, Antoś ma konkurs recytatorski, musisz mu pomóc nauczyć się wiersza! – Mamo, Staś nie chce jeść warzyw, może ty go przekonasz?

Zaczęłam spędzać u nich całe dnie. Rano odbierałam dzieci, potem gotowałam obiad, odrabiałam lekcje z Antosiem, karmiłam Stasia, sprzątałam kuchnię. Wieczorem wracałam do domu tak zmęczona, że nie miałam siły nawet zadzwonić do przyjaciółki.

Mój świat skurczył się do dwóch wnuków i ich potrzeb.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Basia, moja koleżanka z dawnych lat:
– Ela, chodź z nami do kina! Dawno cię nie było.
– Nie mogę… muszę odebrać dzieci ze szkoły.
– Ela, przecież masz swoje życie! – usłyszałam w jej głosie nutę rozczarowania.

Ale czy naprawdę miałam swoje życie?

Z czasem zaczęło mi brakować cierpliwości. Antoś coraz częściej pyskował:
– Babciu, nie rozumiesz nic z tych nowych zadań! Mama robi to lepiej!
Staś płakał przy każdym posiłku. Kuchnia wyglądała jak po przejściu huraganu.

Wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się niewidzialna i niedoceniona.

Kasia dzwoniła coraz rzadziej z pytaniem „jak się czujesz?”, a coraz częściej z listą rzeczy do zrobienia:
– Mamo, kup mleko dla Stasia i zeszyty dla Antosia.
– Mamo, możesz zostać z dziećmi w sobotę? Chcemy z Tomkiem wyjść do kina.

W końcu zebrałam się na odwagę i powiedziałam córce:
– Kasiu… ja też mam swoje życie. Chciałabym czasem odpocząć.
Popatrzyła na mnie zdziwiona:
– Ale przecież zawsze mówiłaś, że rodzina jest najważniejsza! My bez ciebie sobie nie poradzimy!

Poczułam się winna. Czy naprawdę byłam samolubna?

Zięć patrzył na mnie spod byka:
– Ela, przecież jesteś na emeryturze. Co masz innego do roboty?

Wtedy coś we mnie pękło.

Przestałam odbierać telefony od Kasi. Przez tydzień nie pojawiłam się u nich w domu. Siedziałam sama w kuchni i patrzyłam przez okno na bawiące się dzieci sąsiadów. Zrozumiałam, że przez te trzy lata zapomniałam o sobie.

Po tygodniu Kasia przyszła do mnie zapłakana:
– Mamo… przepraszam. Nie wiedziałam, że aż tak cię to obciąża.
Przytuliłyśmy się obie zapłakane.

Od tamtej pory próbujemy znaleźć nowy balans. Pomagam im nadal – ale już nie codziennie. Zaczęłam chodzić na zajęcia taneczne dla seniorów i spotykać się z Basią na kawie.

Czasem jednak budzę się w nocy i pytam siebie: czy można być dobrą babcią i jednocześnie nie zatracić siebie? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie bez granic?

A wy… jak myślicie? Czy można nauczyć bliskich szacunku dla naszych granic – zanim będzie za późno?