Mój mąż wyśmiał mnie podczas porodu. Pokazałam mu, czym jest prawdziwa siła kobiety.
— Przestań tak krzyczeć, Anka! — usłyszałam przez zaciśnięte zęby mojego męża, Pawła. — Przecież inne kobiety rodzą i nie robią takiego przedstawienia.
Leżałam na szpitalnym łóżku, spocona, z bólem rozrywającym moje ciało na strzępy. Skurcze przychodziły falami, a ja czułam się jak rozbity okręt na wzburzonym morzu. Wokół mnie biegały położne, a Paweł stał przy mojej głowie, z założonymi rękami i miną pełną dezaprobaty. W tej chwili bardziej bolały mnie jego słowa niż cokolwiek innego.
— Paweł, proszę… — wyszeptałam, łapiąc oddech między skurczami. — Nie rozumiesz…
— Rozumiem aż za dobrze — przerwał mi. — Po prostu się uspokój. To nie jest takie straszne.
Wtedy coś we mnie pękło. Przez dziewięć miesięcy znosiłam jego żarty o „babskich humorkach”, jego narzekania na moje zachcianki i zmiany nastroju. Ale teraz, kiedy najbardziej go potrzebowałam, on stał się moim największym przeciwnikiem.
Położna spojrzała na niego ostro:
— Proszę pana, jeśli nie potrafi pan wspierać żony, lepiej wyjść na korytarz.
Paweł prychnął i przewrócił oczami. Został, ale już się nie odzywał. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej.
Kiedy w końcu urodziła się nasza córeczka, Zosia, byłam wyczerpana do granic możliwości. Położna położyła mi ją na piersi. Łzy płynęły mi po policzkach — ze szczęścia i z bólu. Paweł stał z boku, patrząc na nas jakby był tylko widzem w teatrze.
Po powrocie do domu wszystko miało być inaczej. Tak sobie obiecywaliśmy. Ale Paweł wrócił do pracy już po dwóch dniach. Zostawił mnie samą z noworodkiem i stertą obowiązków. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać o tym, co wydarzyło się w szpitalu, wzruszał ramionami:
— Przesadzasz. Każda kobieta przez to przechodzi.
— Ale nie każda słyszy od własnego męża, że jest słaba! — wybuchłam pewnego wieczoru, kiedy Zosia płakała bez przerwy od godziny.
— Może po prostu jesteś przewrażliwiona? — odpowiedział chłodno.
Wtedy poczułam gniew, jakiego nigdy wcześniej nie znałam. Przez kolejne tygodnie obserwowałam Pawła. Jak wraca do domu i siada przed telewizorem. Jak narzeka na zimną kolację. Jak ignoruje moje zmęczenie i łzy.
Pewnego dnia, kiedy Zosia miała kolki i płakała bez ustanku, poprosiłam Pawła o pomoc:
— Weź ją na chwilę, muszę się wykąpać.
— Ja? Przecież ty jesteś matką! — rzucił z oburzeniem.
— A ty jesteś ojcem! — odpowiedziałam ostro.
Wzięłam Zosię i zamknęłam się z nią w łazience. Siedziałam na podłodze, tuląc ją do piersi i płacząc razem z nią. Wtedy podjęłam decyzję: muszę zawalczyć o siebie.
Zaczęłam rozmawiać z innymi mamami na forum internetowym. Okazało się, że nie jestem sama. Że wiele kobiet doświadcza braku wsparcia ze strony partnera. Zaczęłam czytać o asertywności i stawiać granice.
Kiedy Paweł kolejny raz wrócił do domu i rzucił kurtkę na podłogę, powiedziałam spokojnie:
— Od dziś dzielimy się obowiązkami po równo. Albo zaczynasz być ojcem i mężem, albo…
Spojrzał na mnie zdziwiony:
— Albo co?
— Albo będziesz sam jadł zimną kolację i sam prał swoje rzeczy — odpowiedziałam twardo.
Nie spodziewał się tego po mnie. Przez kilka dni chodził obrażony, ale kiedy zobaczył, że nie ustępuję, zaczął się zmieniać. Najpierw nieudolnie przewijał Zosię, potem zaczął gotować obiady w weekendy. Zaczął też pytać mnie o zdanie i słuchać moich potrzeb.
Jednak rana po tamtych słowach wciąż bolała. Pewnej nocy, kiedy Zosia spała już spokojnie, usiedliśmy razem w kuchni przy herbacie.
— Paweł… Czy ty naprawdę myślisz, że jestem słaba? — zapytałam cicho.
Spojrzał mi w oczy pierwszy raz od dawna:
— Nie wiem… Chyba po prostu nie rozumiałem tego wszystkiego. Widziałem cię zawsze jako silną kobietę i myślałem, że dasz radę sama.
— Ale nawet najsilniejsza kobieta potrzebuje wsparcia — odpowiedziałam łamiącym się głosem.
Przez chwilę milczeliśmy. Potem Paweł położył dłoń na mojej:
— Przepraszam cię, Anka. Naprawdę chcę być lepszym mężem i ojcem.
Nie wiem jeszcze, czy mu wybaczyłam. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę nikomu podważać mojej siły ani wartości jako kobiety i matki.
Czasem patrzę na Zosię i zastanawiam się: ile jeszcze kobiet musi udowadniać swoją wartość najbliższym? Czy naprawdę musimy walczyć o szacunek tam, gdzie powinien być oczywisty?