Nieoczekiwane spotkanie w autobusie: Gorzka lekcja o miłości, rodzinie i własnych granicach
Wpadłam do autobusu w ostatniej chwili, z mokrymi włosami i torbą wypchaną po brzegi. Był listopad, ciemno, zimno, a ja po dwunastu godzinach na oddziale pediatrycznym marzyłam tylko o tym, by usiąść i nie myśleć już o niczym. Zamiast tego, musiałam stać ściśnięta między dwoma obcymi facetami, z których jeden pachniał tanim piwem, a drugi rozmawiał przez telefon tak głośno, że znałam już imię jego teściowej i numer rejestracyjny auta. Wtedy właśnie zobaczyłam go – wysokiego bruneta w szarym płaszczu, który nagle podniósł się i wskazał mi miejsce.
– Proszę, niech pani usiądzie. Wygląda pani na bardziej zmęczoną niż ja po maratonie – powiedział z uśmiechem.
Usiadłam z ulgą. – Dziękuję. Gdybym jeszcze chwilę postała, chyba bym się przewróciła.
– Jestem Michał – przedstawił się. – A pani?
– Kinga.
Tak zaczęła się nasza znajomość. Rozmawialiśmy o wszystkim – o pracy (on informatyk w dużej korporacji na Mokotowie), o moich dyżurach na oddziale dziecięcym, o tym, jak trudno znaleźć czas dla siebie. Michał miał w sobie coś, co sprawiało, że chciałam mówić dalej. Był zabawny, inteligentny, słuchał uważnie. Wysiadłam dwa przystanki za wcześnie tylko po to, by jeszcze chwilę z nim porozmawiać na przystanku.
Wymieniliśmy się numerami. Wieczorem napisał: „Mam nadzieję, że dotarłaś do domu cała i zdrowa. Może kawa w sobotę?”
Nie minął tydzień, a już wiedziałam, że Michał jest kimś wyjątkowym. Spotykaliśmy się coraz częściej – spacery po Starym Mieście, kino studyjne na Pradze, pizza na Powiślu. Zaczęłam opowiadać o nim mamie. Mama była zachwycona: „Wreszcie ktoś normalny! Nie taki jak ten twój ostatni artysta!”
Ale tata… Tata był inny. Od śmierci mojego brata stał się zamknięty w sobie i podejrzliwy wobec każdego nowego mężczyzny w moim życiu. – Informatyk? Pewnie zaraz wyjedzie za granicę i zostawi cię samą – mruczał pod nosem.
Nie przejmowałam się tym. Michał był czuły, troskliwy, zawsze miał dla mnie czas mimo własnych obowiązków. Pewnego dnia zaprosił mnie do siebie na kolację. Przywitał mnie jego pies – stary kundel o imieniu Felek.
– Mam nadzieję, że lubisz psy – powiedział Michał.
– Uwielbiam! – odpowiedziałam szczerze.
Felek od razu mnie polubił. Michał patrzył na nas z uśmiechem.
Z czasem zaczęliśmy planować wspólną przyszłość. Michał zaproponował: – Może zamieszkasz ze mną? Mam duże mieszkanie, Felek cię pokochał…
Byłam szczęśliwa. Ale wtedy zaczęły się schody.
Moja mama była zachwycona. Tata milczał przez kilka dni, aż w końcu wybuchł:
– Kinga, nie rób tego pochopnie! On cię zostawi! Tak samo jak twój brat zostawił nas wszystkich!
– Tato! To nie jest to samo!
– Nie rozumiesz! Ty zawsze musisz mieć ostatnie słowo!
Wybiegłam z domu ze łzami w oczach. Michał przytulił mnie mocno.
– Chodźmy do mnie. Tam nikt nie będzie cię ranił.
Przeprowadziłam się do Michała. Przez pierwsze tygodnie było cudownie – wspólne śniadania, wieczory z Felkiem na kanapie, plany na przyszłość. Ale potem pojawiły się pierwsze rysy.
Michał coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Zaczął być rozdrażniony.
– Znowu dyżur? – pytał z wyrzutem. – Nie możesz choć raz zostać w domu?
– Przecież wiesz, że dzieci nie wybierają sobie choroby! – odpowiadałam coraz bardziej sfrustrowana.
Zaczęliśmy się kłócić o drobiazgi: kto wyprowadzi Felka, kto zrobi zakupy, kto posprząta łazienkę. Michał nie rozumiał mojego zmęczenia po nocnych dyżurach.
Pewnego dnia wróciłam do domu i zobaczyłam Felka skulonego pod stołem. Michał stał nad nim z groźną miną.
– Co się stało?!
– Ten pies pogryzł moje buty! Mam już tego dosyć!
Podniosłam Felka na ręce i przytuliłam go mocno.
– To tylko buty! On jest stary i chory!
Michał spojrzał na mnie zimno:
– Może powinnaś wybrać: ja albo ten pies?
Zamarłam. Czy naprawdę muszę wybierać między miłością do człowieka a lojalnością wobec zwierzęcia?
Przez kilka dni unikaliśmy rozmów. W końcu Michał przyszedł do mnie wieczorem:
– Kinga… Przepraszam za tamto. Po prostu jestem zmęczony. Ale musisz zrozumieć: nie chcę mieć psa w domu. Może znajdziemy mu nowe miejsce?
Poczułam się zdradzona.
– Felek jest rodziną! Nie oddam go nikomu!
Michał wzruszył ramionami:
– To twoja decyzja.
Następnego dnia zadzwoniła mama:
– Kinga… Tata miał zawał.
Świat mi się zawalił. Rzuciłam wszystko i pobiegłam do szpitala. Michał nawet nie zapytał, czy potrzebuję wsparcia.
Przez kolejne tygodnie żyłam między domem rodzinnym a mieszkaniem Michała. Czułam się rozdarta – tu chory tata i zapłakana mama, tam chłodny partner i pies, który coraz bardziej tęsknił za dawnym życiem.
W końcu usiedliśmy z Michałem przy stole.
– Kinga… Ja nie chcę tak żyć. Ty jesteś ciągle gdzie indziej myślami. Ja też mam swoje granice.
Popatrzyłam mu prosto w oczy:
– A ja nie potrafię być szczęśliwa kosztem innych. Ani Felka, ani mojej rodziny.
Spakowałam rzeczy i wróciłam do rodzinnego domu.
Tata powoli dochodził do siebie. Mama była szczęśliwa, że znów jestem blisko.
Czasem mijam Michała na ulicy albo widzę jego zdjęcia w mediach społecznościowych z nową dziewczyną. Zastanawiam się wtedy: czy można być naprawdę szczęśliwym, jeśli trzeba wyrzec się siebie? Czy miłość powinna wymagać aż takich poświęceń?
A wy? Czy kiedykolwiek musieliście wybierać między sobą a kimś bliskim? Co byście zrobili na moim miejscu?