Testament, który podzielił rodzinę: Czy pieniądze są ważniejsze niż więzi?
– Jak możesz brać pieniądze od własnej siostry? Przecież masz wszystko, a ona ledwo wiąże koniec z końcem! – głos cioci Zofii rozbrzmiał w kuchni jak grom z jasnego nieba. Stałam przy zlewie, zmywając filiżanki po kawie, kiedy te słowa rozcięły ciszę niczym nóż. Spojrzałam na męża, Jana, który siedział przy stole z opuszczoną głową. Emily, jego siostra, stała przy oknie, zaciskając dłonie na ramieniu. W powietrzu wisiała atmosfera napięcia, której nie dało się już dłużej ignorować.
Wszystko zaczęło się kilka tygodni temu, kiedy zmarła nasza mama – teściowa, która była dla mnie jak druga matka. Jej dom w podwarszawskiej miejscowości zawsze tętnił życiem. To tam świętowaliśmy urodziny dzieci, Boże Narodzenie i Wielkanoc. Po jej śmierci odkryliśmy testament: trzypokojowy dom miał przypaść jej dzieciom – Emily i Janowi. Wydawało się to sprawiedliwe. Przez lata rodzeństwo było sobie bardzo bliskie, wspierali się w trudnych chwilach, dzielili radości i smutki. Ale spadek wyciągnął na powierzchnię coś, czego nikt się nie spodziewał.
Emily mieszkała w wynajmowanym mieszkaniu na Pradze. Pracowała jako nauczycielka w podstawówce, samotnie wychowywała dwójkę dzieci po rozwodzie. Jan prowadził własną firmę budowlaną – nie byliśmy bogaczami, ale żyło nam się dobrze. Kiedy przyszło do podziału domu, Jan zaproponował, żeby sprzedać nieruchomość i podzielić pieniądze na pół. Emily była wyraźnie rozczarowana – liczyła, że brat pozwoli jej zamieszkać w domu po matce i spłaci jej część w ratach.
– Janek, przecież ty masz swój dom i firmę – powiedziała wtedy cicho Emily. – Dla mnie to szansa na nowe życie…
Jan wzruszył ramionami:
– Sprawiedliwie będzie podzielić wszystko po równo. Każde z nas dostanie swoją część i tyle.
Nie mogłam patrzeć na łzy Emily. Wiedziałam, że dla niej ten dom to nie tylko dach nad głową – to wspomnienia dzieciństwa, bezpieczeństwo i nadzieja na lepsze jutro dla jej dzieci. Ale Jan był nieugięty. Tłumaczył, że musi myśleć o naszej przyszłości, o dzieciach, o inwestycjach.
Wtedy pojawiła się ciocia Zofia – starsza siostra teściowej, kobieta o złotym sercu i ostrym języku. To ona wypowiedziała te słowa, które rozdarły naszą rodzinę na pół.
– Janek! – krzyknęła. – Ty naprawdę chcesz zabrać połowę pieniędzy od własnej siostry? Przecież wiesz, jak jej ciężko! Twoja matka przewraca się teraz w grobie!
Jan milczał. Widziałam w jego oczach walkę – dumę i poczucie winy. Emily wybiegła z kuchni ze łzami w oczach. Zostałam sama z ciocią Zofią.
– Dziecko… – powiedziała cicho, kładąc mi dłoń na ramieniu. – Ty musisz z nim porozmawiać. Rodzina jest ważniejsza niż pieniądze.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Jan leżał obok mnie sztywny jak deska.
– Kochanie… – zaczęłam niepewnie. – Może jednak powinniśmy pomóc Emily? Przecież mamy gdzie mieszkać…
Jan westchnął ciężko:
– Zawsze byłem tym dobrym bratem. Pomagałem jej po rozwodzie, dawałem pieniądze na dzieciaki… Teraz mam wszystko oddać? A co jeśli kiedyś nam powinie się noga?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Rozumiałam jego obawy, ale serce ściskało mi się na myśl o Emily i jej dzieciach.
Następnego dnia Emily przyszła do nas z dziećmi. Siedzieliśmy w salonie w milczeniu, aż nagle jej syn, Michałek, zapytał:
– Ciociu, czy będziemy mogli zamieszkać w domu babci?
Emily spuściła wzrok. Jan patrzył gdzieś w dal.
– Michałku… – zaczęłam delikatnie – jeszcze nie wiemy…
Wtedy Emily wybuchła:
– Dość! Nie będę żebrać o dach nad głową! Jeśli chcesz tych pieniędzy, Janek, to je weź! Ale pamiętaj – mama zawsze mówiła, że rodzina jest najważniejsza!
Wyszła trzaskając drzwiami. Michałek rozpłakał się na cały głos.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą jesienią. Jan zamknął się w sobie, przestał rozmawiać nawet ze mną. Emily nie odbierała telefonów.
W końcu przyszło pismo od notariusza – termin podpisania umowy sprzedaży domu. Jan podpisał bez słowa sprzeciwu. Emily przyszła tylko po to, żeby odebrać swoją część pieniędzy.
Po wszystkim spotkaliśmy się jeszcze raz u cioci Zofii na imieninach. Siedzieliśmy przy stole jak obcy ludzie. Emily unikała wzroku Jana. Michałek bawił się cicho klockami pod stołem.
Ciocia Zofia spojrzała na nas smutno:
– Pieniądze przyjdą i odejdą… Ale rodzina zostaje na zawsze. Czy naprawdę warto było?
Do dziś nie wiem, czy podjęliśmy dobrą decyzję. Dom mamy już nie istnieje – został sprzedany obcym ludziom. Rodzina rozpadła się jak domek z kart.
Czasem patrzę na zdjęcia z dawnych lat i zastanawiam się: czy naprawdę warto było walczyć o pieniądze kosztem miłości i bliskości? Czy można jeszcze naprawić to, co zostało złamane? Może ktoś z was zna odpowiedź…