„Testament, który odebrał mi wszystko” – Jak po śmierci męża dowiedziałam się, że całe życie żyłam w kłamstwie

– Anna, musisz być silna – powtarzałam sobie w myślach, patrząc na czarne litery na białym papierze. Siedziałam w kancelarii notarialnej, a obok mnie moja teściowa, Zofia, ściskała chusteczkę tak mocno, że aż pobielały jej knykcie. Notariusz czytał testament mojego męża, Piotra, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi.

– Udziały w firmie oraz oszczędności zapisuję… – głos notariusza był beznamiętny. – …pani Magdalenie Wysockiej.

Magdalena Wysocka? Przez chwilę miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Spojrzałam na Zofię, która odwróciła wzrok. W pokoju zapadła cisza, którą przerwał tylko szelest papierów.

– Przepraszam, kto to jest? – zapytałam drżącym głosem.

Notariusz spojrzał na mnie z zakłopotaniem. – Niestety nie mam takich informacji. To wszystko, co jest w testamencie.

Wyszłam z kancelarii jak we śnie. Ulica była szara, ludzie mijali mnie obojętnie. Czułam się niewidzialna, jakby świat nagle przestał mnie dotyczyć. Piotr i ja byliśmy razem ponad dwadzieścia lat. Poznaliśmy się jeszcze w liceum w Radomiu – on był o dwa lata starszy, zawsze pewny siebie, z błyskiem w oku. Ja byłam cicha, nieśmiała, ale przy nim czułam się bezpieczna. Po studiach wróciliśmy do rodzinnego miasta. On założył warsztat samochodowy z kolegą ze szkoły, ja pracowałam jako pedagog szkolny.

Nasze życie nie było idealne – jak każde małżeństwo mieliśmy wzloty i upadki. Ale nigdy nie sądziłam, że Piotr mógłby mieć przede mną tajemnice takiej wagi. Kiedy zachorował na raka trzustki, byłam przy nim do końca. To ja podawałam mu leki, to ja trzymałam go za rękę, kiedy odchodził. A teraz okazało się, że wszystko, co miał – nasz dom, udziały w firmie, nawet oszczędności – zapisał kobiecie, której imienia nigdy nie słyszałam.

Przez kolejne dni chodziłam jak cień po naszym pustym mieszkaniu. Syn, Michał, studiował w Warszawie i nie chciałam go martwić. Ale kiedy zadzwonił i usłyszał mój głos, natychmiast przyjechał.

– Mamo, kim jest ta Magdalena? – zapytał od razu po wejściu.

– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Twój ojciec nigdy o niej nie wspominał.

Michał zacisnął pięści. – Musimy się dowiedzieć.

Zaczęliśmy szukać. Najpierw przeszukałam dokumenty Piotra – stare faktury, listy, zdjęcia. Nic. Potem Michał napisał do wspólnika ojca z warsztatu.

– Pani Aniu… – odezwał się pan Marek przez telefon. – Lepiej niech pani sama porozmawia z Magdą. Ona czasem przychodziła do warsztatu… Piotr jej pomagał.

– Pomagał? W czym?

– To nie moja sprawa – uciął rozmowę.

Czułam narastającą złość i bezsilność. Kim była ta kobieta? Kochanką? Córką z nieślubnego związku? A może kimś zupełnie innym?

W końcu zdobyłam jej numer telefonu. Zadzwoniłam wieczorem, ręce mi się trzęsły.

– Halo? – odezwała się młoda kobieta.

– Dzień dobry… Nazywam się Anna Nowak. Byłam żoną Piotra Nowaka.

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Tak… wiem kim pani jest – odpowiedziała cicho Magdalena.

– Chciałabym się spotkać.

Umówiłyśmy się następnego dnia w kawiarni na rynku. Przyszła punktualnie – drobna brunetka o smutnych oczach.

– Dlaczego mój mąż zapisał ci wszystko? – zapytałam bez ogródek.

Magdalena spuściła wzrok.

– Piotr był dla mnie jak ojciec… Moja mama pracowała u was jako sprzątaczka wiele lat temu. Kiedy zmarła na raka, miałam 16 lat. Piotr pomagał mi finansowo przez całe studia. Nigdy nie miałam ojca… On był jedyną osobą, która się mną interesowała.

Poczułam ulgę i jednocześnie ból. Przez chwilę chciałam ją znienawidzić, ale widziałam w niej zagubioną dziewczynę.

– Dlaczego mi o tym nie powiedział?

Magdalena wzruszyła ramionami.

– Bał się pani reakcji… Mówił, że już pani wystarczająco dużo przeszła przez jego chorobę.

Wróciłam do domu i długo płakałam. Z jednej strony rozumiałam Piotra – chciał pomóc komuś skrzywdzonemu przez los. Z drugiej strony czułam się zdradzona i upokorzona. Przez lata żyliśmy razem, dzieliliśmy troski i radości… a on nie potrafił mi zaufać na tyle, by powiedzieć prawdę.

Teściowa przyszła kilka dni później z ciastem drożdżowym.

– Aniu… Piotr zawsze był dobrym człowiekiem. Ale czasem robił głupoty z dobrego serca.

– Ale dlaczego mnie wykluczył? – zapytałam przez łzy.

Zofia objęła mnie ramieniem.

– Może myślał, że sobie poradzisz… A ona była sama na świecie.

Dziś minęły trzy miesiące od tamtego dnia w kancelarii notarialnej. Nadal boli mnie serce na myśl o tym wszystkim, co straciłam – nie tylko materialnie, ale przede wszystkim zaufanie do człowieka, którego kochałam całe życie. Michał wrócił do Warszawy i dzwoni codziennie. Ja powoli uczę się żyć na nowo – bez Piotra i bez złudzeń.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy można wybaczyć komuś taką tajemnicę? Czy lepiej żyć w błogiej nieświadomości czy znać całą prawdę – nawet jeśli boli?