Nie musisz siedzieć przy stole. Twoim zadaniem jest dbać, by goście byli szczęśliwi i najedzeni.

— Nie musisz siedzieć przy stole. Twoim zadaniem jest dbać, by goście byli szczęśliwi i najedzeni — powiedział mój mąż, nawet nie patrząc mi w oczy. Stałam wtedy w kuchni, z rękami mokrymi od wody i tłuszczu, a zapach pieczonego schabu mieszał się z wonią świeżo parzonej kawy. W salonie śmiechy i rozmowy rodziny rozbrzmiewały jak echo, do którego nie miałam dostępu. Przez chwilę poczułam się jak duch we własnym domu.

To był kolejny niedzielny obiad u nas w domu na warszawskim Ursynowie. Mąż, Andrzej, zawsze zapraszał swoją rodzinę: matkę, ojca, siostrę z mężem i dziećmi. Ja miałam być tą „idealną gospodynią”, która podaje rosół, zbiera talerze i dba, by nikomu niczego nie brakowało. Nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, jak się czuję albo czy mam ochotę usiąść z nimi przy stole.

Gdy usłyszałam te słowa — „Nie musisz siedzieć przy stole” — coś we mnie pękło. Przez lata tłumiłam w sobie żal i poczucie niesprawiedliwości. Wychowałam się w małym miasteczku pod Radomiem, gdzie matka powtarzała mi: „Marta, kobieta musi być silna i cierpliwa. Rodzina jest najważniejsza.” Ale czyja rodzina? Czy ja też się do niej liczę?

Po obiedzie, kiedy wszyscy rozeszli się do swoich spraw — dzieci do telewizora, Andrzej z ojcem do garażu, a teściowa z siostrą do plotek przy kawie — zostałam sama w kuchni. Zmywałam talerze i czułam łzy napływające do oczu. Nagle usłyszałam cichy głos za plecami:

— Mamo, czemu nie jesz z nami? — zapytała moja córka Zosia.

Spojrzałam na nią i nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Przecież nie mogłam powiedzieć jej prawdy: że jestem tu tylko po to, by obsługiwać innych. Uśmiechnęłam się więc blado:

— Ktoś musi pilnować, żeby wszystko było na czas.

Ale w środku czułam bunt. Wieczorem, gdy dom już ucichł, postanowiłam porozmawiać z Andrzejem. Usiadłam naprzeciwko niego w salonie.

— Andrzej, czuję się niewidzialna. Chciałabym czasem usiąść z wami przy stole, pośmiać się, porozmawiać…

On spojrzał na mnie zaskoczony:

— Przecież zawsze wszystko jest na swoim miejscu. Goście są zadowoleni. O co ci chodzi?

— O to, że ja też jestem człowiekiem — powiedziałam cicho.

Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami i wrócił do przeglądania telefonu.

Następnego dnia postanowiłam zrobić coś dla siebie. Poszłam do księgarni i kupiłam książkę o samorozwoju. Wieczorem usiadłam z herbatą i zaczęłam czytać o tym, jak ważne jest stawianie granic. Poczułam się trochę lepiej — jakby ktoś podał mi rękę w ciemności.

Kilka dni później Andrzej miał urodziny. Zapytałam go, co chciałby dostać.

— Kupiłabyś mi karnet na siłownię — odpowiedział bez namysłu.

Zdziwiło mnie to:

— Ale przecież ty nie lubisz ćwiczyć…

— Nie — odpowiedział spokojnie — ale wszyscy teraz chodzą na siłownię. To modne.

Patrzyłam na niego i nagle dotarło do mnie, że on też żyje według cudzych oczekiwań. Może dlatego nie rozumie mojego bólu? Może sam nigdy nie nauczył się mówić o swoich potrzebach?

Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy naprawdę tak musi wyglądać nasze życie? Czy muszę być tylko tłem dla innych? Czy mogę być kimś więcej niż tylko „żoną” i „matką”?

Następnej niedzieli postanowiłam zrobić coś inaczej. Gdy rodzina przyszła na obiad, podałam wszystko na stół i… usiadłam razem z nimi. Teściowa spojrzała na mnie zdziwiona:

— Marta, a kto przyniesie deser?

Uśmiechnęłam się:

— Deser jest w lodówce. Każdy może sobie nałożyć.

W salonie zapadła cisza. Przez chwilę czułam się winna, ale potem zobaczyłam uśmiech Zosi. Moja córka była dumna ze swojej mamy.

Po obiedzie Andrzej podszedł do mnie:

— Co to miało znaczyć?

— To znaczy, że chcę być częścią tej rodziny, a nie tylko służącą — odpowiedziałam spokojnie.

Nie rozmawialiśmy już więcej tego dnia. Ale wieczorem Andrzej sam poszedł po kolację do kuchni i przyniósł mi herbatę.

Może to mały krok, ale dla mnie ogromny.

Czasem zastanawiam się: ile kobiet żyje tak jak ja? Ile z nas boi się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych? A może czas zacząć żyć także dla siebie?