Kiedy Andrzej odszedł do młodszej, a wrócił, gdy zabrakło mu pieniędzy – moja historia zdrady i siły

– Naprawdę myślisz, że nie wiem? – zapytałam cicho, patrząc Andrzejowi prosto w oczy. W kuchni pachniało jeszcze kawą, choć filiżanki już dawno wystygły. On stał oparty o blat, z rękami w kieszeniach, jakby szukał tam odpowiedzi. Przez chwilę milczał, a potem tylko wzruszył ramionami.

– O czym ty mówisz, Anka? – rzucił z udawaną nonszalancją, ale widziałam, jak drży mu szczęka.

Wiedziałam. Czułam to w kościach od miesięcy. Zmienił się: wracał później, unikał rozmów, a kiedy patrzył na mnie, widziałam w jego oczach nieobecność. Nasze dzieci – Ola i Michał – już dawno wyfrunęły z domu, zostaliśmy sami. Myślałam, że to będzie nasz czas. Tymczasem Andrzej coraz częściej znikał.

Pewnego wieczoru znalazłam w jego telefonie wiadomość: „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać jutra. – Kasia”. Kasia… Młodsza ode mnie o piętnaście lat, pracowała z nim w tej samej firmie. Zawsze uśmiechnięta, pewna siebie. Pamiętam ją z firmowych wigilii – wtedy jeszcze nie wiedziałam, że patrzę na kobietę, która rozbije moje małżeństwo.

– Andrzej, proszę cię… Nie rób ze mnie idiotki – powiedziałam drżącym głosem. – Jeśli chcesz odejść, powiedz to wprost.

Spojrzał na mnie z czymś na kształt litości. – Anka… To nie tak… Po prostu… Potrzebuję czegoś nowego. Chcę poczuć się znowu młody.

Nie pamiętam już dokładnie, co odpowiedziałam. Chyba nic. Siedziałam potem na podłodze w łazience i płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez. Następnego dnia Andrzej spakował walizkę i wyszedł. Bez pożegnania.

Przez pierwsze tygodnie żyłam jak automat. W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. W domu unikałam lustra – nie chciałam patrzeć na kobietę, którą stałam się przez te lata: zmęczoną, zgaszoną, niewidzialną dla własnego męża.

Dzieci próbowały mnie pocieszać. Ola przyjeżdżała co weekend z wnuczką, Michał dzwonił codziennie. Ale ja czułam się jak cień samej siebie. Najgorsze były wieczory – cisza w mieszkaniu bolała najbardziej.

Wiedziałam od znajomych, że Andrzej zamieszkał z Kasią w wynajętym apartamencie na Mokotowie. Widziałam ich raz przypadkiem w galerii handlowej – ona śmiała się głośno, trzymała go za rękę jak trofeum. On wyglądał na zmęczonego.

Minęły miesiące. Zaczęłam powoli wracać do życia – zapisałam się na jogę, zaczęłam spotykać się z koleżankami ze studiów. Nawet pojechałam sama nad morze na weekend. Z każdym dniem czułam się silniejsza.

Aż pewnego dnia zadzwonił domofon. Była sobota rano; nie spodziewałam się nikogo.

– Anka… To ja. Mogę wejść? – głos Andrzeja był cichy, niemal błagalny.

Otworzyłam drzwi z mieszanką ciekawości i niepokoju. Stał przede mną jak cień człowieka, którego kiedyś kochałam: poszarzały, przygarbiony, z torbą w ręku.

– Co się stało? – zapytałam chłodno.

Usiadł przy stole i spuścił głowę.

– Kasia… Ona… Ona chce tylko pieniędzy. Ciągle coś kupuje, ciągle jej mało. Ja już nie mam siły… Skończyły mi się oszczędności…

Patrzyłam na niego bez litości. Przez chwilę miałam ochotę go przytulić – stara miłość nie rdzewieje tak łatwo – ale zaraz przypomniałam sobie wszystkie noce spędzone samotnie, wszystkie łzy i upokorzenia.

– I co teraz? Myślisz, że wrócisz tu jak gdyby nigdy nic? Że będziemy udawać, że nic się nie stało?

Andrzej milczał długo.

– Anka… Przepraszam. Popełniłem błąd. Chciałem zacząć od nowa… Ale to wszystko było złudzeniem. Tylko ty się dla mnie liczysz.

Zacisnęłam pięści pod stołem.

– Dla ciebie liczy się wygoda! Myślisz, że jestem twoją bezpieczną przystanią? Że możesz wrócić wtedy, kiedy ci wygodnie?

Wstałam i otworzyłam drzwi.

– Idź już, Andrzej. Nie mam ci nic więcej do powiedzenia.

Wyszedł powoli, nie oglądając się za siebie.

Przez kolejne dni dzwonił, pisał wiadomości. Prosił o drugą szansę. Dzieci próbowały mnie przekonać: „Mamo, może warto spróbować? Tata się zmienił”. Ale ja już wiedziałam: nie chcę żyć w cieniu czyichś błędów i strachu przed kolejnym odejściem.

Zaczęłam żyć dla siebie. Odważyłam się pójść na randkę z sąsiadem z parteru – Piotrem, wdowcem po sześćdziesiątce z ciepłym uśmiechem i ogromnym sercem. Z nim poczułam się znów ważna i doceniana.

Czasem jeszcze myślę o Andrzeju – o tym wszystkim, co nas łączyło i co straciliśmy przez jego decyzję. Ale wiem jedno: zasługuję na szacunek i miłość bez warunków.

Czy można wybaczyć zdradę? Czy warto dawać drugą szansę komuś, kto odszedł wtedy, gdy najbardziej go potrzebowałam? Może czasem lepiej zamknąć drzwi na zawsze i otworzyć nowe…