Urodziny Teściowej: Ciężar, Którego Nie Chciałam Dźwigać

— Znowu wszystko na mojej głowie? — myślę, patrząc na zegarek. Jest 7:30 rano, a ja już czuję, jak narasta we mnie złość. W kuchni słychać szuranie krzeseł — to mój mąż, Tomek, szuka kawy.

— Kochanie, pamiętasz, że dziś urodziny mamy? — pyta z niewinną miną, jakby nie wiedział, że od tygodnia nie śpię po nocach, planując to przyjęcie.

— Oczywiście, że pamiętam. Przecież wszystko jest już gotowe — odpowiadam przez zaciśnięte zęby. Nie wiem, czy bardziej boli mnie to, że znów jestem sama z organizacją, czy to, że nikt nawet nie zapytał, czy mam na to ochotę.

Tomek wzrusza ramionami i wychodzi z kuchni. Zostaję sama z myślami i stertą talerzy do wypolerowania. W głowie słyszę głos mojej mamy: „Nie narzekaj, rodzina jest najważniejsza”. Ale czyja rodzina? Moja? Czy może ta, do której wciąż nie czuję się do końca przyjęta?

W południe dzwoni telefon. To teściowa.

— Aniu, pamiętaj proszę o moim ulubionym serniku. I żeby nie był za słodki! — mówi stanowczo pani Barbara. — A i jeszcze… czy mogłabyś zrobić te twoje śledzie? Wszyscy je uwielbiają.

— Oczywiście, pani Basiu — odpowiadam mechanicznie. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam mówić do niej „pani”, choć minęło już osiem lat od ślubu.

Odkładam słuchawkę i czuję łzy pod powiekami. Przecież mogłabym powiedzieć „nie”. Ale nie potrafię. Wiem, że Tomek nie stanie po mojej stronie. On zawsze powtarza: „Mama jest tylko jedna”.

O 14:00 zaczynam dekorować salon. Balony w kolorze pudrowego różu, obrus wyprasowany na kant, świeczki na stole. W tle gra radio — Edyta Bartosiewicz śpiewa o samotności. Przypadek?

W kuchni mieszam ciasto na sernik i myślę o tym, jak bardzo chciałabym po prostu wyjść z domu. Pójść do kina, na spacer nad Wisłę, gdziekolwiek — byle nie tu. Ale wiem, że nie mogę. Jestem przecież „gospodynią”.

O 16:00 przyjeżdżają pierwsi goście. Teść całuje mnie w policzek i mruczy pod nosem: „Jak zwykle wszystko perfekcyjnie”. Szwagierka Paulina rozgląda się krytycznie po salonie.

— Mogłaś powiesić inne zasłony — rzuca bez ogródek. — Te są już niemodne.

Zaciskam pięści pod stołem i uśmiecham się sztucznie.

— Może następnym razem ty coś zorganizujesz? — pytam cicho.

Paulina przewraca oczami.

— Ja mam małe dzieci, nie mam czasu na takie rzeczy.

W drzwiach staje teściowa. Ubrana w nową sukienkę, z włosami ułożonymi u fryzjera.

— Aniu! Jak pięknie! — woła teatralnie i całuje mnie w oba policzki. — Widzisz Tomek? Mówiłam ci, że Ania to skarb!

Tomek tylko się uśmiecha i nalewa sobie wódki.

Przez całą kolację słucham rozmów o polityce, narzekania na ceny w sklepach i wspomnień z czasów PRL-u. Nikt nie pyta mnie o zdanie. Nikt nie zauważa, że nie jem.

Kiedy podaję tort, teściowa klaszcze w dłonie.

— No i widzisz? Takie rzeczy tylko u Ani! — mówi głośno do wszystkich.

Czuję się jak kelnerka w własnym domu.

Po kolacji wszyscy przenoszą się do salonu. Zostaję sama w kuchni z górą naczyń. Słyszę śmiechy i rozmowy zza drzwi. Nagle do kuchni wchodzi Paulina.

— Wiesz co? Ty naprawdę lubisz to wszystko robić? — pyta z przekąsem.

Patrzę na nią przez chwilę.

— Nie wiem… Chyba już nie.

Paulina wzrusza ramionami i wychodzi bez słowa.

Nagle czuję napływającą falę gniewu. Odkładam talerz i wychodzę do salonu.

— Przepraszam bardzo! — mówię głośno. — Czy ktoś mógłby mi pomóc w kuchni?

Zapada cisza. Wszyscy patrzą na mnie zdziwieni.

Teściowa marszczy brwi.

— Aniu, przecież zawsze sobie radziłaś…

— Może właśnie dlatego już nie chcę sobie radzić sama — odpowiadam drżącym głosem.

Tomek patrzy na mnie zaskoczony.

— Kochanie…

— Nie! — przerywam mu. — Mam dosyć bycia niewidzialną. Mam dosyć tego, że nikt nie pyta mnie o zdanie ani o to, czy mam siłę robić kolejne przyjęcie!

Wszyscy milkną. Czuję łzy na policzkach, ale nie przestaję mówić.

— Od dziś koniec z tym! Jeśli chcecie świętować razem — świetnie! Ale każdy musi pomóc. Albo robimy to wspólnie, albo wcale!

Teściowa patrzy na mnie jakby pierwszy raz widziała człowieka.

— Aniu… ja nie wiedziałam…

— Bo nigdy nie zapytałaś — odpowiadam cicho.

Wychodzę do ogrodu i siadam na ławce. Drżę cała ze stresu i ulgi jednocześnie. Po chwili dołącza do mnie Tomek.

— Przepraszam… Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli — mówi cicho.

Patrzę na niego przez łzy.

— Chciałam tylko być częścią tej rodziny… Ale nie za wszelką cenę.

Tomek bierze mnie za rękę.

— Może czas coś zmienić?

Nie odpowiadam. Patrzę w ciemniejące niebo i myślę: ile jeszcze kobiet w Polsce czuje się tak samo jak ja? Ile z nas dźwiga ciężar cudzych oczekiwań?

Czy naprawdę musimy być zawsze silne i niewidzialne? A może czas powiedzieć „dość”? Co wy o tym myślicie?