„Uwolnienie się od kajdan zgodności: Moja droga do samopoznania”

Od najmłodszych lat byłam dzieckiem, które nigdy nie sprawiało kłopotów. Rodzice chwalili mnie za posłuszeństwo i spokój, cechy, które były zachęcane i celebrowane w naszym domu. Moja mama często mówiła: „Jesteś taką dobrą dziewczynką, zawsze pomagasz i nigdy nie narzekasz.” Nosiłam te słowa jak odznakę honoru, wierząc, że moja wartość jest związana z umiejętnością zadowalania innych.

Gdy dorastałam, te nawyki stały się moją drugą naturą. W szkole byłam uczennicą, która zgłaszała się do każdego projektu, zostawała po lekcjach, by pomóc nauczycielom i nigdy nie kwestionowała autorytetów. Przyjaciele znali mnie jako tę niezawodną, zawsze gotową do pomocy lub wysłuchania. Byłam kochana za swoją bezinteresowność, ale w głębi duszy czułam pustkę, której nie potrafiłam zrozumieć.

Kiedy weszłam w dorosłość, te wzorce przeniosły się do miejsca pracy. Byłam pracownikiem, który brał na siebie dodatkowe zadania bez skargi, koleżanką, która zastępowała innych i przyjaciółką, która zawsze mówiła „tak” na plany. Moje życie kręciło się wokół uszczęśliwiania innych, ale w ten sposób straciłam z oczu to, co mnie uszczęśliwiało.

Dopiero pod koniec dwudziestki zaczęłam kwestionować ten sposób życia. Bliska przyjaciółka zauważyła, że nigdy nie robię nic dla siebie. „Zawsze jesteś dla wszystkich,” powiedziała, „ale co z tobą?” Jej słowa trafiły do mnie i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że nie wiem, kim jestem poza rolą pomocnika.

Zdeterminowana, by odnaleźć siebie, zaczęłam mówić „nie”. Na początku było to przerażające; strach przed rozczarowaniem innych był ogromny. Ale z każdą odmową czułam małe poczucie wolności. Zaczęłam odkrywać hobby i zainteresowania tylko moje—malowanie, wędrówki, pisanie—ale radość była ulotna. Poczucie winy z powodu niedostępności dla innych przyćmiewało wszelką osobistą satysfakcję.

Moja relacja z mamą również stała się napięta. Nie mogła zrozumieć, dlaczego się oddalam i oskarżała mnie o egoizm. Jej słowa bolały i czułam się rozdarta między pragnieniem zaznaczenia swojej niezależności a strachem przed utratą jej aprobaty.

Gdy miesiące zamieniały się w lata, moja walka się nasilała. Im bardziej starałam się uwolnić od zakorzenionych nawyków, tym bardziej czułam się zagubiona. Moja tożsamość była tak spleciona z byciem osobą zadowalającą innych, że bez tego nie wiedziałam, kim jestem. Świat wydawał się obcy i przerażający.

Szukałam terapii w nadziei na znalezienie jasności, ale postęp był powolny. Każda sesja odkrywała warstwy mojej przeszłości, ujawniając jak głęboko zakorzeniona była moja potrzeba aprobaty. Droga do samopoznania okazywała się bardziej wymagająca niż kiedykolwiek sobie wyobrażałam.

Dziś nadal poruszam się po tej skomplikowanej ścieżce. Niektóre dni są lepsze od innych; momenty samoświadomości często przyćmiewają wątpliwości i zamieszanie. Droga do odnalezienia siebie jest długa i kręta, a choć jeszcze nie widzę szczęśliwego zakończenia na horyzoncie, trzymam się nadziei, że pewnego dnia wyjdę z tej podróży z jaśniejszym poczuciem tego, kim jestem.