„Nieznajoma w parku powiedziała mi prawdę o moim synu – od tej chwili nic już nie było takie samo”

— Pani jest matką Kacpra, prawda? — Jej głos był cichy, ale stanowczy. Zatrzymałam się gwałtownie, zaskoczona, że ktoś mnie rozpoznał. Kobieta miała na sobie szarą kurtkę, włosy spięte w niedbały kok i spojrzenie, które przeszywało na wskroś. Przez chwilę nie mogłam wydobyć z siebie głosu.

— Tak… To znaczy… Tak, jestem mamą Kacpra — odpowiedziałam niepewnie, ściskając mocniej pasek torebki. W głowie natychmiast pojawiły się setki pytań: Skąd ona mnie zna? Co chce mi powiedzieć?

— Muszę pani coś powiedzieć. To ważne. — Zrobiła krok bliżej. — Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale proszę mi zaufać.

Serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Przez ułamek sekundy pomyślałam, że to może jakaś oszustka albo ktoś z problemami psychicznymi. Ale jej twarz była zbyt poważna, zbyt skupiona.

— Chodzi o pani syna. Kacpra. On… On ma poważne kłopoty — powiedziała w końcu, a ja poczułam, jak nogi uginają się pode mną.

— Jakie kłopoty? — wyszeptałam, czując narastający lęk.

Kobieta spojrzała na mnie z troską. — Wiem, że pani myśli, że wszystko jest w porządku. Ale on… on jest zamieszany w coś złego. Widziałam go kilka razy z tymi chłopakami spod bloku na Słowackiego. Proszę mi wierzyć, oni nie są dobrym towarzystwem.

Zamarłam. Kacper? Mój syn? Przecież on zawsze mówił, że idzie do kolegi pograć w piłkę albo na siłownię. Nigdy nie miałam powodów, by mu nie ufać. Ale w głębi duszy czułam, że coś jest nie tak od kilku miesięcy. Coraz częściej wracał późno do domu, był rozdrażniony, zamknięty w sobie.

— Skąd pani to wie? — zapytałam drżącym głosem.

— Mój syn też kiedyś z nimi trzymał. Skończyło się źle… — urwała i spuściła wzrok. — Proszę go pilnować. Proszę z nim porozmawiać. Może jeszcze nie jest za późno.

Patrzyłam na nią oszołomiona. Chciałam zaprzeczyć, powiedzieć jej, że się myli, że mój Kacper nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Ale jej słowa utkwiły mi w głowie jak drzazga.

Kiedy wróciłam do domu, Kacper już czekał przy stole. Udawał, że odrabia lekcje, ale widziałam po jego oczach, że coś go gryzie.

— Kacper — zaczęłam ostrożnie — musimy porozmawiać.

Westchnął ciężko i spojrzał na mnie z irytacją.

— Znowu? Mamo, nic się nie dzieje! Przestań się czepiać!

— Spotkałam dziś kobietę w parku. Powiedziała mi… — zawahałam się — powiedziała mi o twoich znajomych spod Słowackiego.

Kacper pobladł. Przez chwilę milczał, a potem rzucił zeszyt na stół.

— Ty naprawdę wierzysz obcym ludziom bardziej niż własnemu synowi?!

— Nie chodzi o to… Po prostu się martwię. Kocham cię i nie chcę, żebyś wpakował się w jakieś kłopoty.

Wstał gwałtownie i wyszedł z kuchni trzaskając drzwiami. Zostałam sama ze swoim strachem i bezsilnością.

Wieczorem próbowałam jeszcze raz z nim porozmawiać. Siedział zamknięty w swoim pokoju, słuchawki na uszach, odgrodzony ode mnie murem milczenia. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując każde jego słowo i gest z ostatnich miesięcy. Przypomniałam sobie te wszystkie drobne sygnały: ukradkowe rozmowy przez telefon, nagłe wyjścia bez słowa, nowe ubrania, których nie mogłam sobie przypomnieć, żebym mu kupowała.

Następnego dnia zadzwoniłam do jego wychowawczyni. Pani Kowalska była wyrozumiała, ale jej głos zdradzał niepokój.

— Pani Aniu… Rzeczywiście ostatnio Kacper bardzo się zmienił. Jest zamknięty w sobie, czasem agresywny wobec kolegów…

Poczułam łzy napływające do oczu. Czy naprawdę byłam aż tak ślepa?

Wieczorem Kacper wrócił później niż zwykle. Pachniał papierosami i alkoholem. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, rzucił mi krótkie:

— Nie czekaj na mnie z kolacją.

Tej nocy nie spałam wcale. Rano postanowiłam działać. Znalazłam numer telefonu do psychologa szkolnego i umówiłam nas na rozmowę.

Kiedy powiedziałam o tym Kacprowi, wybuchnął:

— Ty naprawdę myślisz, że jestem wariatem?!

— Nie! Po prostu chcę ci pomóc! — krzyknęłam przez łzy.

Wtedy pierwszy raz zobaczyłam w jego oczach strach zamiast gniewu.

— Mamo… Ja już nie wiem, co robić… — wyszeptał cicho i opadł na krzesło.

Przytuliłam go mocno i płakaliśmy razem przez długą chwilę.

To był początek naszej walki o siebie nawzajem. Odbudowanie zaufania zajęło nam miesiące. Były łzy, krzyki i chwile zwątpienia. Ale dziś wiem jedno: gdyby nie ta kobieta w parku, mogłabym stracić syna na zawsze.

Czasem zastanawiam się: ile matek przechodzi obok takich sygnałów obojętnie? Ile rodzin rozpada się przez brak rozmowy i odwagi spojrzenia prawdzie w oczy? Czy ja naprawdę mogłam zrobić coś więcej?