Pomylił telefony. To, co przeczytałam w wiadomościach, było jak uderzenie w twarz…

Zamiast znajomego ekranu powitało mnie obce powiadomienie: „Widzimy się dziś?”. Przez chwilę myślałam, że to jakiś żart, może reklama. Ale potem zobaczyłam kolejne: „Zostawiłeś u mnie bluzę. Pachnie Tobą.” Poczułam, jak serce zaczyna mi walić, a w gardle rośnie gula. Przesunęłam palcem po krawędzi etui – identyczne jak moje, tylko pęknięcie w innym miejscu. To nie był mój telefon. To był telefon mojego męża, Pawła.

Wzięłam go rano przez przypadek, spiesząc się do pracy. Nasze telefony zawsze leżały obok siebie na szafce nocnej. On jeszcze spał, a ja nie chciałam go budzić. Teraz siedziałam w tramwaju, ściskając ten obcy przedmiot, czując jakby ważył tonę. Z każdą sekundą narastała we mnie panika i niedowierzanie. Przecież Paweł nigdy nie dawał mi powodów do niepokoju. Byliśmy razem od dziesięciu lat, przeszliśmy przez tyle trudnych chwil – śmierć jego ojca, moją utratę pracy, narodziny naszej córki Zosi. Zawsze mogłam na nim polegać.

Z trudem odblokowałam telefon kodem, który znałam – przecież nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Weszłam do aplikacji z wiadomościami. Serce mi zamarło. Rozmowa z „Kasia ❤️”.

– „Nie mogę się doczekać wieczora.”
– „Ja też. Tylko muszę wymyślić coś dla Ani.”
– „Powiedz jej, że masz spotkanie służbowe.”

Poczułam, jak świat zaczyna mi wirować przed oczami. To nie mogła być prawda. Może to jakaś stara znajoma? Może żart? Ale potem zobaczyłam zdjęcie – selfie Pawła z jakąś kobietą w kawiarni, przytuleni do siebie, śmiejący się do obiektywu. Data sprzed tygodnia.

Zadzwoniłam do niego drżącymi rękami.
– Paweł, masz mój telefon – powiedziałam cicho.
– O kurde… – usłyszałam jego głos, zaskoczony i spięty. – Wiesz co, zaraz zadzwonię z pracy.

Nie zadzwonił. Przez cały dzień nie odezwał się ani słowem. Siedziałam w biurze jak na szpilkach, nie mogąc się skupić na niczym. Koleżanka z pracy, Marta, zauważyła moją bladość.
– Wszystko w porządku?
– Tak… po prostu źle spałam – skłamałam.

Po południu wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Zosia bawiła się w swoim pokoju, układając klocki. Usiadłam na kanapie i patrzyłam w pustkę. W głowie miałam tylko jedno pytanie: dlaczego?

Paweł wrócił późno. Wszedł cicho do mieszkania, jakby bał się własnych kroków.
– Aniu…
– Oddaj mi mój telefon – powiedziałam bez emocji.
Podał mi go bez słowa.
– Chcesz coś powiedzieć?
Milczał przez chwilę, patrząc na swoje buty.
– To nie tak…
– A jak? – przerwałam mu ostro. – Bo według tych wiadomości wygląda na to, że dokładnie tak.

Usiadł naprzeciwko mnie, twarz miał szarą i zmęczoną.
– Poznałem Kasię na szkoleniu pół roku temu. Najpierw tylko rozmawialiśmy… Potem… sam nie wiem kiedy to się stało.
– Czyli mnie zdradziłeś? – zapytałam cicho.
Nie odpowiedział od razu. Widziałam łzy w jego oczach.
– Tak… Przepraszam.

Wybuchłam płaczem. Wszystko we mnie pękło – zaufanie, miłość, poczucie bezpieczeństwa. Przez lata byłam dla niego wsparciem, rezygnowałam z siebie dla naszej rodziny. A on? Znalazł sobie kogoś innego i okłamywał mnie miesiącami.

Następne dni były jak koszmar na jawie. Paweł próbował rozmawiać, tłumaczyć się, prosić o wybaczenie. Mówił, że to był błąd, że kocha tylko mnie i Zosię. Ale ja nie potrafiłam już mu zaufać. Każde spojrzenie bolało jak szpilka wbita prosto w serce.

Mama zadzwoniła po kilku dniach:
– Aniu, co się dzieje? Słyszę po głosie, że coś jest nie tak.
Nie wytrzymałam i wszystko jej opowiedziałam. Zamilkła na chwilę.
– Kochanie… musisz pomyśleć o sobie i o Zosi. Nie pozwól się krzywdzić.

Wieczorami leżałam w łóżku i patrzyłam na śpiącą córkę. Jak mam jej powiedzieć, że tata już tu nie mieszka? Jak mam jej wyjaśnić, że rodzina może się rozpaść przez jedno głupie kłamstwo?

Paweł wyprowadził się po tygodniu. Zosia płakała przez kilka dni, pytała kiedy tata wróci do domu. Nie umiałam jej odpowiedzieć inaczej niż: „Tata cię bardzo kocha”.

Minęły dwa miesiące. Nadal boli mnie każda myśl o nim i o tej kobiecie. Czasem łapię się na tym, że sprawdzam jego profil na Facebooku albo czytam stare wiadomości z czasów, gdy byliśmy szczęśliwi. Ale wiem jedno: już nigdy nie będę tą samą osobą.

Czy można jeszcze zaufać komuś po takim ciosie? Czy warto walczyć o coś, co zostało tak brutalnie zniszczone? Może ktoś z was wie, jak poskładać serce na nowo?