Nowy rozdział z przyjacielem: Gdy życie zaczyna się po pięćdziesiątce
Kiedy w kuchni rozbił się talerz, a kawa rozlała się po podłodze, wiedziałam, że to nie będzie zwykły poranek. Stałam nad zlewem, trzymając w ręku kubek z napisem „Najlepsza Mama”, a łzy ciekły mi po policzkach. – Znowu sama – wyszeptałam do siebie, choć przecież w pokoju obok spał mój pies, a za ścianą sąsiadka już zaczynała dzień od głośnej rozmowy przez telefon. Ale to nie była samotność, do której przywykłam przez ostatnie lata. To była cisza po burzy, która przetoczyła się przez moje życie.
Mam na imię Grażyna. Mam 56 lat i jeszcze niedawno byłam przekonana, że już nic dobrego mnie nie spotka. Mój mąż, Andrzej, zostawił mnie dla młodszej kobiety – sąsiadki z naprzeciwka. Wszyscy o tym wiedzieli, tylko ja udawałam, że nie widzę. Syn, Michał, wyjechał do Warszawy i rzadko dzwonił. Córka, Aneta, mieszkała z rodziną w Gdańsku i miała własne problemy. Zostałam w dużym domu pod Toruniem, z ogrodem pełnym starych jabłoni i wspomnieniami, które bolały bardziej niż samotność.
Wtedy pojawił się on – Zbigniew. Poznaliśmy się na kursie komputerowym dla seniorów w bibliotece miejskiej. Siedziałam w ostatnim rzędzie i próbowałam zrozumieć, jak założyć konto e-mail, kiedy on usiadł obok i szepnął: – Też nie ogarniam tych wszystkich haseł. – Uśmiechnęłam się pierwszy raz od miesięcy.
Zbyszek był wdowcem. Miał dorosłą córkę, Agatę, która mieszkała z nim po rozwodzie i wnuczkę Maję – rezolutną dziewięciolatkę z burzą rudych włosów. Zbyszek był inny niż Andrzej – czuły, spokojny, potrafił słuchać. Zaprosił mnie na kawę do kawiarni „Pod Klonem”, gdzie kelnerka znała go po imieniu i zawsze przynosiła mu sernik bez rodzynek.
Zaczęliśmy spotykać się coraz częściej. Najpierw na spacerach po lesie, potem na wspólnych zakupach na targu. Zbyszek pomagał mi w ogrodzie, a ja gotowałam mu rosół taki jak lubił – z dużą ilością natki pietruszki. Po roku znajomości zaproponował: – Grażynko, może zamieszkamy razem? – Zaniemówiłam.
Nie byłam gotowa. Bałam się reakcji dzieci. Michał uważał, że powinnam „żyć dla siebie”, ale kiedy usłyszał o Zbyszku, powiedział tylko: – Mamo, nie rób z siebie pośmiewiska na wsi. Aneta była bardziej wyrozumiała: – Mamo, jeśli jesteś szczęśliwa, to rób co chcesz. Ale Agata…
Agata nie chciała mnie znać. – Tata ma prawo do szczęścia! – krzyczała przez telefon. – Ale nie z tobą! Ty rozbiłaś naszą rodzinę! – Próbowałam tłumaczyć, że Zbyszek był wdowcem od lat i to ona nie potrafi pogodzić się ze stratą matki. Ale ona nie słuchała.
Zbyszek był rozdarty między mną a córką. Przez kilka tygodni prawie się nie widywaliśmy. W końcu przyszedł do mnie wieczorem z walizką w ręku i łzami w oczach. – Grażynko… nie mogę już tak żyć. Albo razem, albo wcale.
Zgodziłam się. Przeprowadzka była trudna – nie tylko logistycznie. Musiałam wyrzucić połowę rzeczy Andrzeja, żeby zrobić miejsce dla Zbyszka. Każda szuflada bolała jak rana. Ale kiedy Zbyszek postawił na półce swoje zdjęcie z Mają i przyniósł mi bukiet tulipanów z ogródka sąsiadki (oczywiście za jej zgodą), poczułam pierwszy raz od lat spokój.
Pierwsze tygodnie były jak miód i mleko. Gotowaliśmy razem obiady, chodziliśmy na spacery z psem i oglądaliśmy stare polskie komedie w telewizji. Ale życie szybko przypomniało o sobie.
Pewnego dnia zadzwoniła Agata. – Tata jest u ciebie? – zapytała chłodno. – Tak, mieszka ze mną – odpowiedziałam spokojnie. – Wiesz co? Nie licz na to, że będziemy rodziną! Maja nie chce cię widzieć! – Rozłączyła się.
Zbyszek zamknął się w sobie. Przestał żartować przy śniadaniu, coraz częściej wychodził sam na długie spacery. Wiedziałam, że tęskni za wnuczką. Pewnego wieczoru usiadł przy stole i powiedział: – Może to był błąd? Może powinienem wrócić do Agaty?
Poczułam jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. – Jeśli chcesz odejść… nie będę cię zatrzymywać – wyszeptałam drżącym głosem.
Milczał długo. W końcu podszedł i przytulił mnie mocno. – Nie chcę cię zostawiać. Ale nie chcę też stracić córki.
Przez kilka dni żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Ja zamykałam się w ogrodzie, on siedział na werandzie i patrzył w dal. W końcu postanowiłam działać.
Napisałam list do Agaty:
„Droga Agato,
Wiem, że trudno Ci zaakceptować moją obecność w życiu Twojego taty. Nie chcę nikogo zastępować ani odbierać Ci rodziny. Chciałabym tylko być dla Was wsparciem i przyjaciółką. Jeśli kiedyś będziesz gotowa porozmawiać – czekam.”
Nie odpisała od razu. Minęły dwa tygodnie ciszy.
W tym czasie Michał przyjechał niespodziewanie z Warszawy. Zastał mnie płaczącą w kuchni.
– Mamo… co się dzieje?
– Synku… boję się, że stracę wszystko drugi raz.
– Nie stracisz mnie – powiedział stanowczo i mocno mnie przytulił.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy troje przy stole: ja, Zbyszek i Michał.
– Panie Zbyszku…
– Mów mi Zbyszek.
– Zbyszek… moja mama zasłużyła na szczęście. Jeśli ją skrzywdzisz…
– Nigdy tego nie zrobię – odpowiedział cicho Zbyszek.
Michał uśmiechnął się do mnie porozumiewawczo.
– Mamo… może czas przestać przejmować się tymi wszystkimi opiniami?
Kilka dni później zadzwoniła Agata.
– Chciałabym porozmawiać…
Spotkaliśmy się w kawiarni „Pod Klonem”. Przyszła z Mają.
– Babciu… mogę tak mówić? – zapytała Maja nieśmiało.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Oczywiście, kochanie.
Agata patrzyła na mnie długo.
– Nie jestem gotowa na nową rodzinę… ale spróbujmy być dla siebie życzliwi.
To był początek nowego rozdziału.
Dziś siedzę na werandzie z Zbyszkiem u boku i psem u stóp. Ogród kwitnie jak nigdy dotąd, a dom znów tętni życiem – czasem odwiedza nas Michał z narzeczoną, czasem Aneta z wnukami, czasem nawet Agata z Mają wpadają na herbatę.
Czy było łatwo? Nie. Były łzy, kłótnie o drobiazgi (Zbyszek zostawia skarpetki wszędzie!), były chwile zwątpienia i żalu za przeszłością. Ale było też dużo śmiechu i czułości.
Czasem pytam siebie: czy warto było ryzykować wszystko dla nowego początku? Czy można jeszcze kochać po pięćdziesiątce? A może szczęście to po prostu odwaga by spróbować jeszcze raz?
A Wy… czy odważylibyście się zacząć wszystko od nowa?