Zdradzona, bez niczego – jak po rozwodzie musiałam zacząć od zera. Moja walka o godność i nowe życie.
— I co teraz, Ivana? — zapytałam siebie, patrząc na puste ściany mieszkania, które jeszcze niedawno tętniło życiem. Echo mojego głosu odbiło się od nagiej podłogi. Wczoraj Marek wyniósł ostatnie pudło. Nawet samochód, którym jeździłam do pracy, okazał się być na niego. Zostałam z kilkoma ubraniami, starym czajnikiem i głową pełną pytań.
Telefon zadzwonił. Mama.
— Iwka, wracaj do domu. Po co ci to wszystko? Przecież sama nie dasz rady — jej głos był pełen troski, ale i ukrytej pretensji.
— Mamo, muszę spróbować. Nie chcę wracać na wieś. To moje życie — odpowiedziałam, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.
Wszystko zaczęło się sypać pół roku wcześniej. Marek coraz częściej wracał późno, unikał rozmów. Gdy pewnego wieczoru zobaczyłam wiadomość na jego telefonie — „Tęsknię za tobą” — świat mi się zawalił. Przez lata wierzyłam, że jesteśmy szczęśliwi. Że nasza córka Julia dorasta w domu pełnym miłości. Ale to była iluzja.
— Marek, kto to jest? — zapytałam go wtedy, pokazując mu telefon.
— Przesadzasz. To tylko koleżanka z pracy — odpowiedział bez mrugnięcia okiem.
— Nie kłam! — krzyknęłam, czując jak łzy napływają mi do oczu.
Potem już wszystko potoczyło się lawinowo. Kłótnie, ciche dni, wzajemne oskarżenia. Julia patrzyła na nas szeroko otwartymi oczami, nie rozumiejąc, dlaczego mama i tata nie rozmawiają ze sobą jak dawniej.
Rozwód był szybki i bolesny. Marek miał lepszego prawnika. Mieszkanie było wspólne, ale samochód i oszczędności — wszystko na niego. Zgodziłam się na wszystko, byle tylko mieć spokój i móc zacząć od nowa.
Pierwsze dni po wyprowadzce Marka były najgorsze. Budziłam się w środku nocy z uczuciem paniki. Bałam się przyszłości. Bałam się samotności. Bałam się tego, że nie dam rady utrzymać Julii i siebie z pensji nauczycielki.
Rodzina nie pomagała. Mama powtarzała: „A nie mówiłam? Marek zawsze był za dobry dla ciebie.” Ojciec milczał, jakby rozwód córki był dla niego osobistą porażką. Siostra Anka przyjechała raz — tylko po to, żeby powiedzieć: „Musisz być silna dla Julii” i wróciła do swojego wygodnego życia w Krakowie.
W pracy udawałam, że wszystko jest w porządku. Uczyłam polskiego w liceum i codziennie patrzyłam na młode dziewczyny, które wierzyły w bajki o szczęśliwej miłości. Chciałam im powiedzieć: „Nie wierzcie we wszystko, co widzicie na Instagramie.” Ale milczałam.
Najgorsze były weekendy bez Julii. Marek zabierał ją do swojej nowej partnerki, Magdy — tej samej „koleżanki z pracy”. Wtedy czułam się najbardziej samotna. Siedziałam na podłodze w pustym salonie i płakałam.
Pewnego dnia zadzwoniła Magda.
— Ivana, chciałam tylko powiedzieć… Julia bardzo tęskni za tobą po weekendach. Może spróbujemy jakoś to poukładać?
— Poukładać? Ty mi zabrałaś rodzinę! — wykrzyczałam i rzuciłam słuchawką.
Wiedziałam jednak, że muszę się pozbierać. Dla Julii. Dla siebie.
Zaczęłam szukać dodatkowej pracy. Korepetycje z polskiego, pisanie prac maturalnych za drobną opłatą. Wieczorami siadałam przy kuchennym stole i liczyłam każdy grosz.
Julia też przeżywała rozwód na swój sposób.
— Mamo, dlaczego tata już z nami nie mieszka? — pytała cicho przed snem.
— Bo czasem dorośli przestają się kochać — odpowiadałam, choć serce mi pękało.
Z czasem nauczyłyśmy się żyć we dwie. Wprowadziłyśmy swoje rytuały: wspólne śniadania w niedzielę, wieczorne czytanie książek pod kocem. Julia zaczęła rysować nasze portrety — zawsze byłyśmy na nich uśmiechnięte.
Pewnego dnia dostałam list polecony od Marka: „W związku z planowaną sprzedażą mieszkania proszę o wyrażenie zgody…” Znowu poczułam się jak intruz we własnym życiu.
Poszłam do prawnika. Tym razem nie chciałam być już ofiarą.
— Pani Iwano, ma pani prawo do połowy wartości mieszkania — powiedziała mecenas Nowak.
Po raz pierwszy od miesięcy poczułam nadzieję.
Rozpoczęła się walka o sprawiedliwość. Marek groził: „Zobaczysz, jeszcze pożałujesz.” Rodzina była przeciwko mnie: „Po co ci te sądy?” Ale ja wiedziałam, że muszę walczyć o siebie.
Po kilku miesiącach sąd przyznał mi połowę wartości mieszkania i alimenty na Julię. To nie były miliony, ale wystarczyło na nowy start.
Przeprowadziłyśmy się z Julią do małego mieszkania na obrzeżach miasta. Było skromnie, ale po raz pierwszy od dawna czułyśmy się bezpiecznie.
Dziś wiem, że zdrada boli najbardziej wtedy, gdy przychodzi od najbliższych. Ale wiem też, że można podnieść się nawet wtedy, gdy zostaje się z niczym.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: „Czy naprawdę musiałam przejść przez to wszystko, żeby nauczyć się kochać samą siebie?” A może każda z nas musi kiedyś upaść na dno, żeby odnaleźć własną siłę?