Syn chce się do nas wprowadzić z rodziną. Czy naprawdę nie mamy nic do powiedzenia?
— Mamo, nie mamy wyjścia. Wynajem mieszkania w Warszawie to koszmar, a dzieci muszą mieć gdzie spać — głos Pawła odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę tak mocno, że aż bolały mnie palce. Przez okno widziałam, jak mój mąż, Andrzej, grzebie coś przy samochodzie, jakby chciał uciec od tej rozmowy.
Od kilku dni nie mogę spać. W nocy przewracam się z boku na bok, wsłuchując się w ciszę naszego domu. Ciszę, którą tak bardzo pokochałam po latach wychowywania dzieci, po latach hałasu, krzyków i wiecznego bałaganu. Teraz miałam wreszcie czas na siebie — na książki, na ogród, na spokojne śniadania z Andrzejem. I nagle wszystko miało się zmienić.
Paweł zadzwonił w środę wieczorem. — Mamo, musimy pogadać — powiedział bez zbędnych wstępów. — Z Anią zdecydowaliśmy, że się do was wprowadzimy. Na jakiś czas. Dzieci już nie mieszczą się w naszym mieszkaniu, a ceny wynajmu zwariowały. Przecież i tak ten dom kiedyś będzie mój.
Zatkało mnie. Próbowałam coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle. — Paweł… — zaczęłam niepewnie.
— Mamo, nie rób problemów — przerwał mi. — Przecież zawsze powtarzałaś, że rodzina jest najważniejsza.
Po rozmowie długo siedziałam przy stole. Andrzej wszedł do kuchni i spojrzał na mnie pytająco.
— Coś się stało? — zapytał.
— Paweł chce się do nas wprowadzić z całą rodziną — powiedziałam cicho.
Andrzej westchnął ciężko i usiadł naprzeciwko mnie. — Nie możemy odmówić, przecież i tak odziedziczy część domu. To tylko na jakiś czas.
— A nasze życie? Nasza cisza? — zapytałam z rozpaczą.
— Dzieci mają trudniej niż my kiedyś. Musimy pomóc — odpowiedział bez przekonania.
Od tamtej pory czuję się jak gość we własnym domu. Paweł już zaczął planować remont pokoju gościnnego. Ania przysyła mi zdjęcia mebli, które chcieliby kupić do salonu. Nawet nie pytają, czy mi to odpowiada. Po prostu zakładają, że wszystko jest już postanowione.
Wczoraj wieczorem usiedliśmy z Andrzejem przy herbacie. — Może powinniśmy postawić jakieś granice? — zapytałam cicho.
Andrzej spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. — Nie chcę kłótni z Pawłem. Wiesz, jaki on jest uparty.
— Ale to nasz dom! — wybuchłam nagle. — Czy naprawdę nie mamy nic do powiedzenia?
Andrzej milczał długo. W końcu powiedział: — Może to tylko na chwilę. Może im się uda znaleźć coś swojego.
Ale ja wiem, że to nie będzie chwilowe. Znam Pawła i jego ambicje. On zawsze dostaje to, czego chce.
Dziś rano zadzwoniła moja siostra, Basia.
— Słyszałam od Ani, że się do was wprowadzają — powiedziała bez ogródek.
— Tak… — odpowiedziałam cicho.
— I co ty na to?
— Nie wiem, Basia. Czuję się tak, jakby moje zdanie nic nie znaczyło.
— Musisz im powiedzieć, co czujesz! Inaczej cię zadepczą — poradziła stanowczo.
Ale jak mam to zrobić? Jak powiedzieć własnemu synowi „nie”, kiedy on mówi o rodzinie i potrzebie pomocy?
Wieczorem Paweł przyszedł z Anią i dziećmi obejrzeć pokoje. Dzieci biegały po domu, śmiejąc się i krzycząc. Ania rozglądała się po kuchni i rzuciła:
— Tu by się przydała nowa lodówka. Ta już ledwo zipie.
Poczułam ukłucie złości. To była moja kuchnia! Moja lodówka! Ale ugryzłam się w język.
Po ich wyjściu usiadłam na łóżku i rozpłakałam się jak dziecko. Andrzej próbował mnie pocieszyć, ale czułam tylko bezsilność i żal.
Czy naprawdę nasze potrzeby już się nie liczą? Czy jestem tylko dodatkiem do tego domu? Zawsze byłam tą „matką”, która wszystko znosiła, która ustępowała dla dobra innych. Ale czy to jeszcze mój dom?
Dziś siedzę przy oknie i patrzę na ogród. Pamiętam, jak sadziłam te róże z mamą wiele lat temu. Ten dom był moją ostoją, moim miejscem na ziemi. Teraz mam wrażenie, że tracę wszystko kawałek po kawałku.
Może powinnam walczyć o siebie? Może powinnam powiedzieć Pawłowi prawdę o tym, co czuję? A może to już za późno?
Czy naprawdę rodzice muszą zawsze ustępować dzieciom? Czy nasze życie przestaje mieć znaczenie tylko dlatego, że jesteśmy starsi? Co wy byście zrobili na moim miejscu?