Między pieluchami a oczekiwaniami: Gdzie kończy się rodzina, a zaczynam ja?
– Znowu nie przewinęłaś małej na czas, Marto. – Głos teściowej przeszył ciszę w kuchni niczym nóż. Stała przy zlewie, z rękami opartymi o blat, patrząc na mnie z tym swoim nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Zacisnęłam dłonie na kubku z zimną już herbatą. W głowie miałam tylko jedno: „Nie krzycz. Nie płacz. Nie daj się sprowokować.”
– Przewinęłam ją pół godziny temu, Pani Zofio. – Odpowiedziałam cicho, starając się, by mój głos nie drżał. – Po prostu dużo pije, więc pielucha szybko się zapełnia.
– Za moich czasów dzieci nie płakały tyle. – Westchnęła teatralnie, wycierając ręce w fartuch. – Może powinnaś mniej ją nosić na rękach? Rozpieścisz ją.
Spojrzałam na moją córeczkę, która spała w kołysce, z ustami lekko rozchylonymi, jakby śniła o czymś słodkim. Chciałam ją przytulić, ochronić przed całym światem – nawet przed własną babcią.
Mój mąż, Tomek, wrócił z pracy późnym popołudniem. Zawsze miał zmęczone oczy i uśmiech, który nie sięgał już oczu. Próbował być pośrednikiem, ale najczęściej po prostu znikał w łazience albo wychodził z psem.
– Jak tam dzisiaj? – zapytał, zdejmując kurtkę.
– Jak zwykle. – Odpowiedziałam, nie patrząc na niego. – Twoja mama uważa, że źle przewijam Maję.
– Daj spokój, ona się tylko martwi. – Tomek wzruszył ramionami, jakby to wszystko było drobiazgiem.
Ale dla mnie to nie był drobiazg. Każdego dnia czułam, jak znikam. Jakby ktoś wycierał mnie gumką, kawałek po kawałku. Nie miałam już siły walczyć o swoje zdanie, o własny sposób bycia matką.
Teściowa przychodziła codziennie. Zawsze z torbą pełną jedzenia i dobrych rad. Czasem przynosiła zupę, czasem świeże bułki, czasem tylko swoje niezadowolenie. Siedziała przy stole i patrzyła, jak karmię Maję piersią, komentując:
– Może już czas na butelkę? Tak będzie wygodniej dla wszystkich.
Albo:
– Ja w twoim wieku miałam już dwoje dzieci i wszystko ogarniałam sama. Ty masz jedno i ciągle jesteś zmęczona.
Czułam się jak dziecko, które nie potrafi sprostać oczekiwaniom dorosłych. Moja własna mama mieszkała daleko, dzwoniła wieczorami i powtarzała:
– Nie przejmuj się, Martusia. Każda matka wie najlepiej, co dobre dla jej dziecka.
Ale ja nie byłam pewna, czy wiem. Może rzeczywiście robię wszystko źle? Może powinnam słuchać Zofii?
Pewnego dnia, kiedy Maja miała kolki i płakała bez przerwy od rana, teściowa przyszła wcześniej niż zwykle. Weszła bez pukania, jak do siebie.
– Co tu się dzieje? – zapytała z wyrzutem. – Dziecko płacze, a ty siedzisz i patrzysz w okno?
– Próbuję ją uspokoić. – Odpowiedziałam zmęczonym głosem. – Już nie wiem, co robić.
– Daj mi ją. – Wyciągnęła ręce po Maję, a ja poczułam, jak ogarnia mnie panika. Nie chciałam jej oddać. To była moja córka, moje dziecko, moja odpowiedzialność.
– Proszę, niech Pani pozwoli mi spróbować jeszcze raz. – Poprosiłam cicho.
Zofii nie spodobała się moja odmowa. W jej oczach pojawił się cień gniewu.
– Wiesz co, Marto? Jesteś niewdzięczna. Chcę ci pomóc, a ty mnie odpychasz. Może powinnam przestać tu przychodzić?
Przez chwilę miałam nadzieję, że naprawdę to zrobi. Ale następnego dnia była znowu.
Wieczorami płakałam w łazience. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Tomek nie rozumiał mojego bólu. Mówił tylko:
– Przesadzasz. Mama chce dobrze.
Ale czy naprawdę chciała dobrze? Czy może chciała mieć kontrolę nad wszystkim?
Zaczęłam unikać teściowej. Udawałam, że śpię z Mają, kiedy przychodziła. Przestałam odbierać telefony. Ale ona była nieustępliwa. Pisała SMS-y:
„Martuś, zrobiłam ci rosół.”
„Martuś, przyjdę jutro wcześniej.”
Czułam się osaczona. Mój własny dom przestał być moją twierdzą. Stał się polem bitwy o granice, których nikt nie chciał szanować.
Pewnego popołudnia usłyszałam rozmowę Tomka z matką przez telefon:
– Mamo, daj Martusi trochę spokoju. Ona jest zmęczona.
– Tomek, ona sobie nie radzi! Dziecko płacze całymi dniami!
– Mamo, proszę cię…
Wtedy po raz pierwszy poczułam wdzięczność do Tomka. Ale to nie wystarczyło.
W końcu wybuchłam. Kiedy Zofia po raz kolejny skrytykowała sposób, w jaki trzymam Maję na rękach, krzyknęłam:
– To moje dziecko! Proszę wyjść!
Zofia spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Tomek stał w drzwiach, blady jak ściana.
– Marto…
– Nie mogę już tak żyć! – krzyczałam przez łzy. – Potrzebuję spokoju! Potrzebuję… siebie!
Zofia wyszła bez słowa. W mieszkaniu zapadła cisza tak gęsta, że aż bolało.
Tomek podszedł do mnie i objął mnie niepewnie.
– Przepraszam – wyszeptał. – Nie wiedziałem, że aż tak cię to boli.
Przez kilka dni Zofia się nie odzywała. Czułam ulgę i jednocześnie poczucie winy. Czy byłam złą synową? Złą matką?
Po tygodniu przyszła z kwiatami i łzami w oczach.
– Przepraszam, Marto. Chciałam dobrze… Ale chyba przesadziłam.
Objęłyśmy się niezdarnie. To nie rozwiązało wszystkich problemów, ale coś się zmieniło.
Dziś Maja ma już trzy lata. Zofia przychodzi rzadziej i pyta, zanim coś zrobi. Ja nauczyłam się mówić „nie” i prosić o pomoc wtedy, kiedy naprawdę jej potrzebuję.
Ale czasem wciąż budzę się w nocy i pytam siebie: gdzie kończy się szacunek do rodziny, a gdzie zaczyna moje prawo do własnego życia? Czy można być dobrą matką i jednocześnie mieć odwagę postawić granice?
A wy? Jak radzicie sobie z rodziną, która nie zna słowa „prywatność”? Czy można kochać i jednocześnie chronić siebie?