„Nie jesteś jak inne babcie” – historia zapomnianej miłości i rodzinnych ran

– Babciu, dlaczego nie możesz być taka jak inne babcie? – usłyszałam, kiedy próbowałam podać Zosi herbatę w mojej ulubionej porcelanowej filiżance. Stała w progu mojego mieszkania, z rękami skrzyżowanymi na piersi, wpatrzona w ekran telefonu. Miała na sobie modne dżinsy z dziurami i bluzę z napisem „Be yourself”, a ja poczułam się jak relikt przeszłości – w moim swetrze zrobionym na drutach i kapciach, które sama uszyłam.

Zosia zawsze była moim oczkiem w głowie. Gdy była mała, spędzałyśmy razem całe popołudnia – piekłyśmy szarlotkę, uczyłam ją szydełkować, czytałam jej „Dzieci z Bullerbyn”. Pamiętam, jak tuliła się do mnie, gdy bała się burzy, i jak śmiała się, gdy opowiadałam jej historie z mojego dzieciństwa na wsi. Ale teraz miała piętnaście lat i patrzyła na mnie z dystansem, którego nie potrafiłam zrozumieć.

– Co masz na myśli, kochanie? – zapytałam cicho, starając się ukryć drżenie głosu.

– No bo… inne babcie są takie fajne. Chodzą z wnukami do kina, na zakupy, mają Facebooka i Instagrama. Ty nawet nie masz smartfona! – wykrzyknęła, jakby to był największy zarzut świata.

Poczułam, jak coś we mnie pęka. Przez chwilę chciałam się bronić, powiedzieć, że przecież zawsze byłam dla niej, że kocham ją nad życie. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zosia odwróciła się na pięcie i zamknęła się w swoim pokoju. Zostałam sama w kuchni, z filiżanką herbaty, która nagle straciła smak.

Wieczorem zadzwoniłam do mojej córki, Magdy. – Magda, czy ja naprawdę jestem taka… staroświecka? – zapytałam niepewnie.

– Mamo, czasy się zmieniły. Dzieciaki teraz żyją w internecie. Może spróbuj się trochę otworzyć? – odpowiedziała bez cienia wyrzutu, ale poczułam się jeszcze bardziej zagubiona.

Nie spałam całą noc. Przewracałam się z boku na bok, wspominając czasy, gdy byłam młoda. Kiedyś też byłam buntowniczką – uciekłam z domu na koncert Czerwonych Gitar, zakochałam się w chłopaku z sąsiedztwa, mimo że rodzice byli przeciwni. Ale potem przyszło życie: praca w szkole, wychowanie Magdy samotnie po śmierci męża, codzienna walka o to, by niczego jej nie zabrakło.

Rano postanowiłam spróbować. Zapytałam Zosię, czy chce pójść ze mną na spacer do parku albo do muzeum. Spojrzała na mnie z politowaniem.

– Babciu, to nudne. Może lepiej pójdziemy do galerii handlowej? – zaproponowała.

Zgodziłam się, choć czułam się tam jak ryba wyjęta z wody. Głośna muzyka, tłum ludzi, światła – wszystko to mnie przytłaczało. Zosia biegała od sklepu do sklepu, pokazywała mi ubrania i pytała o zdanie. Starałam się być entuzjastyczna, ale widziałam, że nie jestem dla niej autorytetem. W końcu usiadłyśmy w kawiarni.

– Babciu, czemu nie masz Facebooka? – zapytała nagle.

– Bo nie wiem, jak to działa. I… chyba nie czuję potrzeby – odpowiedziałam szczerze.

Zosia przewróciła oczami. – Wszyscy mają! Nawet mama cioci Oli! Wrzuca zdjęcia z wnukami, lajkuje moje posty…

Poczułam się niewidzialna. Jakby wszystko, co kiedyś było ważne – rozmowy przy herbacie, wspólne gotowanie – przestało mieć znaczenie. Czy naprawdę jestem aż tak inna?

Przez kolejne tygodnie Zosia coraz rzadziej do mnie dzwoniła. Magda była zajęta pracą, a ja coraz częściej siedziałam sama w kuchni. Czasem patrzyłam na stare zdjęcia – Zosia jako mała dziewczynka na moich kolanach, jej uśmiechnięta buzia umazana mąką. Gdzie podziały się te dni?

Pewnego dnia zadzwonił telefon. To była sąsiadka, pani Teresa.

– Pani Haniu, wszystko w porządku? Dawno pani nie widziałam na spacerze.

Rozpłakałam się. Opowiedziałam jej o wszystkim – o słowach Zosi, o poczuciu odrzucenia. Pani Teresa westchnęła:

– Wie pani, moja wnuczka też już nie chce ze mną piec ciast. Ale wie pani co? Czasem trzeba poczekać. Oni wrócą. Tylko muszą dorosnąć.

Te słowa dały mi trochę otuchy. Postanowiłam napisać list do Zosi. Wzięłam kartkę i długopis – tak jak kiedyś pisało się listy do bliskich.

„Kochana Zosiu,
Wiem, że nie jestem taka jak inne babcie. Może nie rozumiem wszystkiego, co dla Ciebie ważne. Ale pamiętaj, że zawsze Cię kochałam i kocham nadal. Jeśli kiedyś będziesz chciała porozmawiać albo po prostu pobyć razem – będę czekać.
Twoja babcia Hania.”

Nie wiem, czy przeczytała ten list. Przez kilka dni nie miałam od niej żadnego znaku życia. W końcu zadzwoniła Magda.

– Mamo… Zosia płakała po Twoim liście. Powiedziała, że nie chciała Cię zranić. Że czuje się rozdarta między światem rówieśników a tym, co wyniosła z domu.

Łzy popłynęły mi po policzkach. Może jeszcze nie wszystko stracone?

Kilka dni później Zosia przyszła do mnie bez zapowiedzi. Usiadła przy stole i spojrzała mi prosto w oczy.

– Babciu… przepraszam. Chciałabym znów upiec z Tobą szarlotkę. I… może pokażesz mi kiedyś te stare zdjęcia?

Objęłam ją mocno. Poczułam jej ciepło i zrozumiałam jedno: miłość nie zna czasu ani nowoczesności. Może nie jestem jak inne babcie – ale jestem jej babcią.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę musimy być tacy jak wszyscy? Czy nie wystarczy po prostu być razem i słuchać siebie nawzajem?