Moja teściowa żąda połowy domu: walka o własną wolność po rozwodzie
– Nie możesz mi tego zrobić, Aniu! – głos pani Kowalskiej rozbrzmiewał w moim salonie niczym dzwon pogrzebowy. Stała w progu, zaciśnięte pięści, twarz czerwona z gniewu. – Po tylu latach, po tym wszystkim, co dla was zrobiłam… Należy mi się połowa tego domu!
Zamarłam. Jeszcze tydzień temu byłam przekonana, że najgorsze już za mną. Rozwód z Piotrem był bolesny, ale przyniósł ulgę. Wreszcie mogłam oddychać bez lęku, że każdy mój ruch będzie oceniany, każde słowo przekręcone przeciwko mnie. Ale nie przewidziałam jednego – że moja była teściowa nie pozwoli mi odejść bez walki.
– Pani Zofio, proszę… – zaczęłam cicho, próbując opanować drżenie głosu. – To jest mój dom. Kupiłam go razem z Piotrem, ale to ja spłacałam kredyt przez ostatnie trzy lata. Pani nie ma do niego żadnych praw.
– Nie masz serca! – krzyknęła. – Gdyby nie ja, nigdy byście tego domu nie kupili! To ja dałam wam zaliczkę! Zapomniałaś już?
Pamiętałam. Oczywiście, że pamiętałam. Ale czy to znaczyło, że teraz miałam oddać jej połowę wszystkiego? Przecież przez lata słyszałam tylko wyrzuty: że źle gotuję, że nie dbam o Piotra, że jestem niewdzięczna. A teraz miałam jeszcze zapłacić za to wszystko?
Po jej wyjściu usiadłam na podłodze i rozpłakałam się jak dziecko. Telefon zadzwonił – mama. „Aniu, nie przejmuj się nią. Zawsze była toksyczna.” Ale jak się nie przejmować, skoro groziła sądem? Skoro Piotr nagle stanął po stronie matki i przestał odbierać ode mnie telefony?
W pracy byłam cieniem samej siebie. Koleżanka z biura, Magda, próbowała mnie pocieszać:
– Może powinnaś po prostu się poddać? Oddać jej te pieniądze i zacząć od nowa?
– A jeśli potem przyjdzie po więcej? – zapytałam. – Jeśli pozwolę jej wejść mi na głowę teraz, to już nigdy się nie uwolnię.
Wieczorami przeglądałam dokumenty, szukałam starych umów i przelewów. Próbowałam znaleźć dowód na to, że dom należy tylko do mnie. Ale w papierach wszystko było wspólne – ja i Piotr. A Piotr już nie był po mojej stronie.
Pewnej nocy zadzwoniła do mnie córka pani Zofii, Ewa – szwagierka, z którą zawsze miałam poprawne relacje.
– Aniu, mama jest nie do zniesienia. Wiem, co robi. Ale ona naprawdę wierzy, że jej się to należy.
– Ewa… Ja już nie mam siły walczyć.
– Nie daj się jej zastraszyć. Ona zawsze tak robiła z tatą. Z nami wszystkimi.
Zaczęłam się zastanawiać: czy to ja jestem winna? Może rzeczywiście powinnam być bardziej wdzięczna? Może powinnam była częściej dziękować za tę zaliczkę? Ale potem przypominały mi się wszystkie razy, kiedy pani Zofia wchodziła do mojego domu bez zapowiedzi, krytykowała każdy szczegół mojego życia i podważała każdą decyzję.
W końcu zdecydowałam się na prawnika. Mecenas Nowak spojrzał na mnie uważnie:
– Pani Anno, proszę się nie martwić. Pani teściowa nie ma żadnych praw do tego domu. To była darowizna dla syna i synowej, a nie inwestycja.
Ale mimo jego zapewnień czułam się winna. Wychowana w przekonaniu, że rodzina jest najważniejsza, że trzeba być wdzięcznym i lojalnym wobec starszych… Teraz miałam walczyć z kobietą, która przez lata była dla mnie jak druga matka?
Kiedy sprawa trafiła do sądu rodzinnego w Warszawie, Piotr nawet się nie pojawił. Pani Zofia patrzyła na mnie z pogardą.
– Zniszczyłaś moją rodzinę – syknęła.
– Ja tylko chcę żyć po swojemu – odpowiedziałam cicho.
Sąd orzekł jasno: pani Zofia nie ma żadnych roszczeń do domu. Wyszłam z sali sądowej na miękkich nogach. Chciało mi się płakać – z ulgi i żalu jednocześnie.
Ale to nie był koniec. Przez kolejne tygodnie dostawałam obraźliwe wiadomości od byłej teściowej i jej znajomych. „Jak możesz być taka niewdzięczna?” „Zobaczysz jeszcze!”
W końcu wyłączyłam telefon i pojechałam do mamy na wieś. Siedziałyśmy przy herbacie w kuchni pachnącej ciastem drożdżowym.
– Aniu – powiedziała mama – czasem trzeba postawić granicę nawet rodzinie.
Patrzyłam przez okno na ogród i czułam coś nowego: spokój.
Dziś wiem jedno: czasem największą odwagą jest powiedzieć „dość” tym, którzy przekraczają nasze granice – nawet jeśli to rodzina. Czy naprawdę jesteśmy winni wdzięczność za każdą przysługę? Czy wolność zawsze musi kosztować aż tyle łez?