Niespodziewani goście, które zepsuli moje urodziny: Historia o rodzinnych napięciach i niespełnionych oczekiwaniach
Obudziłam się z uczuciem, jakby coś miało się wydarzyć. Może to przez ten dziwny sen – błądziłam w nim po skręconych uliczkach mojego rodzinnego Torunia, wdychając zapach pierników i konfitur, które piekła babcia. Ale kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam tylko szare światło sączące się przez zasłony i poczułam ciężar trzydziestu pięciu lat. To miał być mój dzień. Mój i tylko mój.
Marek, mój mąż, spał jeszcze obok, a ja już w myślach planowałam, jak spędzę urodziny. Chciałam prostoty: kawa, świeże bułki z piekarni na rogu, może spacer po parku i wieczór tylko we dwoje. Bez gości, bez udawania, bez rodzinnych przedstawień. Ale życie, jak zwykle, miało inne plany.
Zeszłam do kuchni, gdy usłyszałam dźwięk domofonu. Spojrzałam na zegar – była dopiero ósma. Kto o tej porze? Odebrałam słuchawkę i usłyszałam głos teściowej, pani Haliny, przesłodzony, ale z nutą rozkazu:
– Dzień dobry, kochani! Jesteśmy już pod waszym blokiem, wzięliśmy pączki i sernik. Otworzysz nam?
Zamarłam. Przez chwilę miałam ochotę udawać, że nas nie ma. Ale już słyszałam, jak Marek schodzi po schodach, zaspany, ale z tym swoim pogodnym uśmiechem. – To tylko na chwilę – szepnął, widząc moją minę. – Przecież to twoje urodziny, chcą ci złożyć życzenia.
Chcą czy muszą? – pomyślałam, ale już było za późno. W drzwiach stanęli teściowie: Halina z naręczem kwiatów i torbą pełną jedzenia, a za nią pan Zbyszek, milczący jak zwykle, z gazetą pod pachą. Wpadli do mieszkania jak burza, rozstawiając wszystko na stole, komentując, że „u was to zawsze tak cicho” i „trzeba trochę życia wprowadzić”.
– No to, kochana, wszystkiego najlepszego! – Halina ucałowała mnie w oba policzki, zostawiając ślad szminki. – A gdzie dzieci? – zapytała od razu, rozglądając się po pustym mieszkaniu.
Zacisnęłam zęby. To pytanie padało zawsze, odkąd trzy lata temu poroniłam. Marek próbował zmienić temat, ale Halina już zaczęła opowiadać o wnukach swojej siostry i o tym, jak to „kobieta powinna mieć rodzinę, bo inaczej życie jest puste”. Czułam, jak krew uderza mi do głowy.
– Może jeszcze kawa? – zaproponowałam, próbując się uśmiechnąć.
– Oczywiście, ale nie taką rozpuszczalną! – Halina już buszowała po szafkach. – U nas w domu zawsze była prawdziwa kawa z ekspresu. Marek, pomóż mamie, bo twoja żona chyba nie wie, gdzie co stoi.
Marek spojrzał na mnie przepraszająco, ale poszedł za matką. Zostałam sama z panem Zbyszkiem, który rozłożył gazetę i zaczął czytać na głos o jakiejś aferze politycznej. Nie słuchałam. Wpatrywałam się w swoje dłonie, czując, jak narasta we mnie frustracja. To miał być mój dzień.
W południe dołączyła do nas moja siostra, Anka, z mężem i dwójką dzieci. Dzieci biegały po mieszkaniu, przewracając kwiaty i rozlewając sok na nowy obrus. Halina komentowała, że „u was to zawsze taki bałagan”, a Anka przewracała oczami. Mój mąż próbował żartować, ale atmosfera była coraz gęstsza.
W pewnym momencie Halina zaczęła opowiadać o tym, jak to ona w moim wieku miała już trójkę dzieci i dom na wsi. – Teraz to młodzi tylko karierę robią, a rodzina schodzi na dalszy plan – powiedziała, patrząc na mnie znacząco.
– Mamo, wystarczy – Marek próbował ją uciszyć, ale ona tylko machnęła ręką.
– Nie rozumiesz, synku, że kobieta bez dzieci to jak drzewo bez owoców? – Halina spojrzała na mnie z czymś, co miało być współczuciem, ale bolało jak policzek.
Wybiegłam do łazienki, zamknęłam się i pozwoliłam sobie na łzy. Słyszałam przez drzwi, jak Anka próbuje odwrócić uwagę dzieci, a Marek tłumaczy matce, że „to nie jest takie proste”. Ale ona nie słuchała. Nigdy nie słuchała.
Kiedy wróciłam do salonu, wszyscy udawali, że nic się nie stało. Halina już kroiła sernik, pan Zbyszek czytał gazetę, dzieci bawiły się klockami. Tylko Marek patrzył na mnie z troską.
– Może pójdziemy na spacer? – zaproponował cicho.
– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, czując, że nie mam siły na kolejne rozmowy. Chciałam tylko, żeby ten dzień się skończył.
Wieczorem, kiedy wszyscy w końcu wyszli, usiadłam na kanapie i patrzyłam w ciemność. Marek usiadł obok mnie, objął mnie ramieniem.
– Przepraszam – powiedział cicho. – Nie wiedziałem, że tak to się potoczy.
– Wiedziałeś – odpowiedziałam. – Ale nie chciałeś widzieć.
Siedzieliśmy tak długo w milczeniu. W głowie miałam słowa Haliny, jej spojrzenie, jej oczekiwania. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek będę mogła być po prostu sobą, bez ciągłego porównywania, bez presji, bez udawania. Czy to w ogóle możliwe w tej rodzinie? Czy można być szczęśliwym, kiedy inni oczekują od ciebie czegoś, czego nie możesz im dać?
Może powinnam była powiedzieć „nie” już rano. Może powinnam była wyjechać na te urodziny, zostawić wszystko za sobą. Ale czy wtedy nie uciekłabym też od siebie?
Czasem myślę, że życie to nieustanne balansowanie między tym, czego chcą inni, a tym, czego pragniemy my sami. Ale czy można znaleźć równowagę, kiedy każdy twój krok jest oceniany? Czy to w ogóle możliwe?