Porzucona przez rodzinę: gdy matka i teściowa wybrały siebie, a ja zostałam sama z dziećmi
Już od rana czułam, że coś jest nie tak. Z kuchni dobiegał płacz najmłodszego synka, a starsza córka, Lena, krzyczała, że nie chce ubrać rajstop. W tym samym czasie telefon zadzwonił po raz trzeci. Spojrzałam na wyświetlacz – mama. Odetchnęłam z ulgą, mając nadzieję, że w końcu usłyszę słowa wsparcia. – „Klaudia, nie denerwuj się, ale z Haliną właśnie pakujemy walizki. Jedziemy na jogę do Zakopanego. Dwa tygodnie. Musimy zadbać o siebie, wiesz?”
Zamarłam. – „Jak to? Teraz? Przecież wiesz, że Michał od tygodnia pracuje na dwie zmiany, a dzieci… Mama, obiecałaś mi pomóc!”
Usłyszałam tylko westchnienie. – „Klaudia, musisz się nauczyć radzić sobie sama. Ja w twoim wieku nie miałam nikogo. Halina mówi to samo. Zresztą, to tylko dwa tygodnie. Odpoczniesz, jak wrócimy.”
Nie odpoczęłam. Wręcz przeciwnie – od tej chwili każdy dzień był jak walka o przetrwanie. Michał wracał do domu po dwudziestej drugiej, padał na łóżko i zasypiał w ubraniu. Ja zostawałam z trójką dzieci: Lena miała cztery lata, Staś dwa, a najmłodszy, Filip, zaledwie osiem miesięcy. Każdy dzień zaczynał się od płaczu i kończył łzami – moimi.
Pamiętam, jak jeszcze w ciąży z Filipem, mama i teściowa Halina prześcigały się w deklaracjach pomocy. „Będziemy zabierać dzieci na spacery, ugotujemy obiad, posprzątamy, żebyś mogła odpocząć” – powtarzały. Wierzyłam im. Może naiwnie, ale wtedy wydawało mi się, że rodzina to coś więcej niż tylko słowa.
Pierwsze tygodnie po porodzie były trudne, ale jeszcze miałam nadzieję. Halina przyszła raz, przyniosła ciasto i narzekała na bóle kręgosłupa. Mama zadzwoniła, żeby powiedzieć, że jest zmęczona i musi się położyć. Potem coraz rzadziej odbierały telefony. Zostawałam sama z górą pieluch, płaczem dzieci i własną bezsilnością.
Kiedy usłyszałam o wyjeździe na jogę, poczułam się zdradzona. To nie był zwykły urlop – to był akt egoizmu, który rozdarł mnie na pół. Próbowałam rozmawiać z Michałem, ale on tylko wzruszał ramionami. – „Co mam zrobić? To ich życie. Może faktycznie przesadzasz?”
Przesadzam? Czy naprawdę przesadzam, oczekując od własnej matki i teściowej, że dotrzymają słowa?
Pierwszy dzień bez nich był jak zły sen. Lena rozlała sok na nowy dywan, Staś przewrócił się i rozbił głowę o kant stołu, a Filip nie przestawał płakać. W pewnym momencie usiadłam na podłodze w kuchni i zaczęłam płakać razem z dziećmi. Wtedy zadzwoniła Halina. – „Klaudia, nie przesadzaj. Jesteś matką, dasz radę. My też musimy żyć.”
Zamknęłam oczy i poczułam, jak coś we mnie pęka. Przestałam dzwonić. Przestałam prosić. Zaczęłam działać jak automat – wstawałam, karmiłam, przewijałam, sprzątałam. Wieczorami patrzyłam w lustro i nie poznawałam siebie. Zmęczona, zapuchnięta od płaczu, z włosami w nieładzie. Gdzie podziała się ta dziewczyna, która wierzyła w rodzinę?
Sąsiadka, pani Teresa, zauważyła, że coś jest nie tak. Pewnego dnia zapukała do drzwi. – „Klaudia, widzę, że ledwo stoisz na nogach. Może wezmę dzieci na spacer? Ty się prześpij.”
Chciałam odmówić, ale nie miałam siły. Zgodziłam się. Przez dwie godziny spałam jak zabita. Kiedy się obudziłam, poczułam wdzięczność i wstyd. Obca kobieta okazała mi więcej serca niż własna matka.
Wieczorem zadzwoniła mama. – „Klaudia, tu jest cudownie! Wiesz, jak joga potrafi oczyścić umysł? Powinnaś spróbować.”
Nie wytrzymałam. – „Mamo, ja tu tonę! Nie mam kiedy się umyć, nie mówiąc o jodze! Dzieci są chore, Lena ma gorączkę, Staś nie chce jeść, Filip płacze całymi nocami! A ty mi mówisz o oczyszczaniu umysłu?”
Mama tylko westchnęła. – „Musisz być silna. Ja nie mogę ciągle żyć twoim życiem.”
Zrozumiałam wtedy, że zostałam sama. Michał był coraz bardziej nieobecny – praca, zmęczenie, wieczne „nie mam czasu”. Wieczorami siadał przed telewizorem i udawał, że nie słyszy płaczu dzieci. Czasem miałam ochotę wyjść i nie wrócić.
Któregoś dnia Lena zapytała: – „Mamo, dlaczego babcia nie przychodzi?”
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. – „Babcia jest zajęta, kochanie.”
– „A czy ja też będę kiedyś taka zajęta, że nie będę chciała ci pomóc?”
Te słowa bolały bardziej niż wszystko inne. Czy naprawdę tak wygląda miłość w rodzinie? Czy to normalne, że najbliżsi odwracają się wtedy, gdy najbardziej ich potrzebujemy?
Minął tydzień. Dzieci były coraz bardziej marudne, ja coraz bardziej wyczerpana. Pani Teresa przychodziła codziennie, przynosiła zupę, zabierała dzieci na plac zabaw. Gdyby nie ona, nie wiem, czy dałabym radę.
W końcu mama i Halina wróciły. Przyszły razem, opalone, uśmiechnięte, pełne energii. – „Klaudia, jak sobie poradziłaś?” – zapytała Halina.
Popatrzyłam na nie i poczułam, jak narasta we mnie złość. – „Poradziłam sobie. Ale już nie liczę na waszą pomoc.”
Mama spojrzała na mnie z wyrzutem. – „Nie przesadzaj. Każdy ma prawo do odpoczynku.”
– „A ja? Ja też mam prawo?”
Zamilkły. Wyszły szybko, zostawiając mnie z poczuciem winy i żalu. Michał wrócił wieczorem, spojrzał na mnie i powiedział: – „Może powinnaś pogadać z kimś, bo ostatnio jesteś bardzo nerwowa.”
Nie odpowiedziałam. Położyłam dzieci spać i usiadłam w kuchni, patrząc w ciemność za oknem. Czy naprawdę jestem sama? Czy rodzina to tylko słowo?
Dziś wiem jedno – nie mogę liczyć na nikogo poza sobą. Ale czy tak powinno wyglądać życie? Czy naprawdę każda matka musi być samotną wyspą?
Czasem myślę: czy gdybym ja była na miejscu mojej mamy, też wybrałabym siebie? Czy to świat się zmienił, czy to my przestaliśmy być dla siebie ważni?