Miłość, która nie przetrwała próby codzienności: Historia Anny spod Krakowa

— Naprawdę myślisz, że to się uda? — zapytał mnie Michał, patrząc na mnie z niepokojem, kiedy pakowałam ostatnią walizkę. W jego głosie słyszałam nutę wątpliwości, której nie chciałam dostrzegać. Wtedy jeszcze wierzyłam, że miłość wystarczy, że wszystko inne to tylko szczegóły, które rozwiążemy razem.

Miałam trzydzieści dwa lata, a to był mój pierwszy poważny związek. Wcześniej byłam tą „mądrą Anką”, dziewczyną z książką, która zawsze miała czas na naukę, ale nigdy na randki. Moja mama powtarzała: „Najpierw wykształcenie, potem reszta”. Słuchałam jej, bo w naszej małej miejscowości pod Krakowem nie było wielu innych autorytetów. Ojciec był cichy, zamknięty w sobie, a mama… Mama była jak generał, który walczył o lepszą przyszłość dla mnie i mojego młodszego brata, Pawła.

Kiedy poznałam Michała, poczułam się, jakbym wreszcie mogła oddychać pełną piersią. Był inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam — ciepły, dowcipny, z błyskiem w oku. Pracował jako informatyk w Krakowie, miał swoje mieszkanie na obrzeżach miasta. Po roku spotykania się zaproponował, żebym się do niego wprowadziła. To miał być mój nowy rozdział, początek dorosłego życia, o którym marzyłam.

Pierwsze tygodnie były jak z bajki. Wspólne śniadania, wieczory z filmami, rozmowy do późna. Ale szybko zaczęły pojawiać się rysy. Michał był przyzwyczajony do swojego trybu życia — cisza, porządek, wszystko na swoim miejscu. Ja, choć wychowana w spokoju, miałam swoje nawyki: zostawiałam książki na stole, zapominałam o podlewaniu kwiatów, czasem gotowałam coś, co nie do końca mu smakowało.

— Anka, czy możesz chociaż raz odłożyć książkę na półkę? — pytał z irytacją, kiedy po raz kolejny potknął się o moje powieści.

— Przepraszam, zapomniałam… — odpowiadałam cicho, czując, jak narasta we mnie niepokój.

Z czasem te drobne sprzeczki przerodziły się w codzienność. Michał coraz częściej zamykał się w swoim pokoju z komputerem, a ja siadałam na balkonie z herbatą i patrzyłam na światła miasta. Czułam się coraz bardziej obca w tym mieszkaniu, które miało być naszym domem.

Najgorsze były weekendy. Michał chciał odpoczywać po tygodniu pracy, a ja pragnęłam wyjść na spacer, pojechać do teatru, spotkać się z ludźmi. On nie rozumiał mojej potrzeby rozmowy, bliskości.

— Po co ci te wszystkie wyjścia? Nie możesz po prostu posiedzieć w domu? — pytał zirytowany.

— Bo czuję się tu samotna… — wyrwało mi się pewnego wieczoru.

Zamilkł. Widziałam, że nie wie, co odpowiedzieć.

Wtedy zaczęłam dzwonić do mamy częściej niż zwykle. Ale ona nie rozumiała moich problemów. „Masz mieszkanie, masz chłopaka, o co ci chodzi? W twoim wieku powinnaś już myśleć o dzieciach!” — słyszałam w słuchawce. Paweł, mój brat, miał już rodzinę i dwójkę dzieci. Mama była z niego dumna. Ja czułam się coraz bardziej jak nieudacznik.

Pewnego dnia wróciłam z pracy wcześniej. W mieszkaniu panowała cisza. Michał siedział przy komputerze, nawet nie spojrzał w moją stronę. Przeszłam obok niego, zostawiłam torbę w przedpokoju i usiadłam na łóżku. Wtedy poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

— Michał… — zaczęłam niepewnie. — Czy ty mnie jeszcze kochasz?

Spojrzał na mnie zaskoczony, jakby nie rozumiał pytania.

— O co ci chodzi? Przecież jesteśmy razem, prawda?

— Ale ja nie czuję się kochana… Czuję się jak gość w twoim życiu.

Wzruszył ramionami. — Może za dużo wymagasz?

Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, analizując każde słowo, każdy gest. Zdałam sobie sprawę, że przez całe życie starałam się być taka, jaką chcieli mnie widzieć inni: pilna uczennica, dobra córka, idealna partnerka. Ale czy kiedykolwiek byłam sobą?

Zaczęłam coraz częściej wychodzić sama. Chodziłam po Krakowie, siadałam w kawiarniach, obserwowałam ludzi. Zazdrościłam im swobody, lekkości bycia. Czułam się jak ktoś, kto stoi za szybą i patrzy na życie innych, nie mogąc do niego dołączyć.

W końcu nadszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam. Po kolejnej kłótni o drobiazgi spakowałam walizkę i wróciłam do rodzinnego domu. Mama była w szoku.

— Co się stało? Pokłóciliście się? — dopytywała.

— Mamo, ja po prostu nie jestem szczęśliwa…

Nie rozumiała. Dla niej szczęście to był dom, mąż, dzieci. Dla mnie — poczucie bycia sobą, akceptacji, bliskości.

Minęły miesiące. Michał próbował się kontaktować, ale nie miałam siły na kolejne rozmowy. Zaczęłam terapię. Powoli uczyłam się mówić o swoich potrzebach, przestałam przepraszać za to, kim jestem.

Dziś patrzę na siebie sprzed roku i widzę zupełnie inną kobietę. Nadal jestem samotna, ale już nie czuję się gorsza. Zaczęłam pisać — o sobie, o tym, co przeżyłam. Może kiedyś ktoś przeczyta moją historię i poczuje się mniej samotny?

Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć się kochać siebie, jeśli przez całe życie uczono nas tylko spełniać oczekiwania innych? Czy samotność to porażka, czy może pierwszy krok do prawdziwej wolności?