Kiedy marzenia o wolności zamieniły się w koszmar: Moja opowieść o teściowej i utraconej prywatności

— Nie rozumiesz, Marto, ja nie mam dokąd pójść! — głos teściowej odbijał się echem od ścian naszego małego mieszkania. Stałam w kuchni, ściskając kubek z zimną już herbatą, a w gardle czułam gulę, która nie chciała się rozpuścić.

Damir patrzył na mnie bezradnie, jakby chciał powiedzieć coś ważnego, ale bał się wybrać stronę. Od dziesięciu lat byliśmy razem, dziesięć lat spłacaliśmy kredyt na ten dwupokojowy blokowy raj, marząc o dniu, kiedy będziemy mogli zamknąć drzwi i poczuć się naprawdę u siebie. Ankica — jego matka — obiecała, że zostanie z nami tylko do czasu, aż uporamy się z ratami. Przysięgała na wszystko, co święte, że potem znajdzie sobie coś własnego. Wierzyłam jej. Chciałam wierzyć.

Ale kiedy przyszło co do czego, kiedy ostatnia rata została przelana na konto banku, a ja otworzyłam szampana i wyjęłam z szuflady klucz do jej nowego mieszkania (które sama znalazłam i nawet pomogłam załatwić formalności), ona spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Ty naprawdę chcesz mnie wyrzucić? Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?

Poczułam się jak potwór. Jakby to ja była winna całemu złu tego świata. Damir milczał. Zawsze milczał, kiedy chodziło o jego matkę. A ja? Ja zaczęłam się dusić we własnym domu.

Każdy dzień wyglądał tak samo. Ankica wstawała pierwsza i robiła hałas w kuchni, jakby chciała podkreślić swoją obecność. Zostawiała swoje rzeczy wszędzie — jej szaliki wisiały na krzesłach, kosmetyki zajmowały całą łazienkę. Gdy wracałam z pracy zmęczona, ona już czekała z kolejną listą uwag: „Marto, znowu nie umyłaś naczyń”, „Marto, trzeba było kupić lepsze mleko”, „Marto, Damir wygląda na zmęczonego, może powinnaś gotować mu coś bardziej pożywnego?”.

Czułam się jak intruz we własnym życiu. Przestałam zapraszać znajomych, bo nie chciałam tłumaczyć się z obecności teściowej w każdym kącie. Przestałam rozmawiać z Damirem o swoich uczuciach, bo wiedziałam, że zawsze stanie po stronie matki — albo po prostu ucieknie do pracy.

Pewnego wieczoru nie wytrzymałam.

— Damir, musimy porozmawiać — powiedziałam cicho, kiedy Ankica wyszła do sklepu.

— O czym?

— O nas. O tym, że nie mam już siły żyć w trójkącie. To miał być nasz dom. Obiecałeś mi…

— Marta, przecież mama nie ma nikogo poza nami. Nie możemy jej tak po prostu wyrzucić.

— Ale ona nas dusi! Mnie dusi! — głos mi się załamał. — Ja już nie śpię po nocach. Boję się wracać do domu. To nie jest życie!

Damir spuścił wzrok. — Może przesadzasz…

Wtedy coś we mnie pękło. Przestałam walczyć. Zaczęłam żyć obok nich, nie z nimi. Rano wychodziłam do pracy wcześniej niż zwykle, wieczorami wracałam późno. Zaczęłam spotykać się z koleżankami po godzinach, szukać pretekstów, by nie wracać do mieszkania, które już dawno przestało być domem.

Ankica zauważyła zmianę. Pewnego dnia zatrzymała mnie w przedpokoju.

— Co się z tobą dzieje? Unikasz mnie? — zapytała z udawaną troską.

— Po prostu jestem zmęczona — odpowiedziałam chłodno.

— Może powinnaś pomyśleć o dziecku? To by was zbliżyło. Ja mogłabym pomóc…

Zamknęłam oczy. Ostatnie, czego chciałam, to jeszcze większej zależności od niej. Dziecko? W tym chaosie? W tej ciasnocie?

Zaczęłam rozważać terapię. Szukałam pomocy w internecie, czytałam fora dla kobiet w podobnej sytuacji. Okazało się, że nie jestem sama. Że w Polsce tysiące kobiet żyje w cieniu teściowych, które nie potrafią odciąć pępowiny. Że nie tylko ja czuję się jak więzień we własnym domu.

Pewnej nocy obudziłam się z płaczem. Damir spał obok, nieświadomy mojej rozpaczy. Wstałam, poszłam do kuchni i zobaczyłam Ankicę siedzącą przy stole.

— Nie śpisz? — zapytała.

— Nie mogę spać — odpowiedziałam szczerze.

— Wiem, że mnie nie chcesz tutaj. Ale ja naprawdę nie mam dokąd pójść. Twój mąż by tego nie przeżył.

— A ja? — zapytałam cicho. — Czy ktoś myśli o mnie?

Spojrzała na mnie długo. Po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś na kształt współczucia. Ale potem tylko wzruszyła ramionami i wróciła do swojego pokoju.

Od tamtej pory nic się nie zmieniło. Każdy dzień to walka o odrobinę prywatności, o chwilę ciszy. Zaczęłam myśleć o wyprowadzce. O tym, że może lepiej byłoby zacząć wszystko od nowa, nawet jeśli oznaczałoby to samotność.

Czasem patrzę na Damira i zastanawiam się, czy on w ogóle widzi, jak bardzo mnie traci. Czy rodzina zawsze musi być więzieniem? Czy można odzyskać siebie, nie raniąc innych? A może czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to koniec wszystkiego, co znane?

Czy ktoś z was też czuł się kiedyś obcy we własnym domu? Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla innych?