„Teściowa traktuje mnie jak służącą” – Moja walka o szacunek w domu, który miał być azylem

– Znowu nie umyłaś podłogi w kuchni, Marto? – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, szorując talerze po obiedzie, który sama ugotowałam. W powietrzu unosił się zapach kapuśniaku, który zawsze przypominał mi dom moich rodziców – ciepły, bezpieczny, pełen śmiechu. Tutaj jednak nawet zapachy wydawały się inne, cięższe, przytłaczające.

– Już kończę zmywać, zaraz się tym zajmę – odpowiedziałam cicho, starając się nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że i tak nie będzie zadowolona.

– U nas w domu wszystko robi się od razu, a nie „zaraz” – syknęła. – Nie wiem, jak cię wychowali twoi rodzice, ale tutaj obowiązują inne zasady.

Mój mąż, Paweł, siedział w salonie przed telewizorem. Słyszał każdą naszą wymianę zdań, ale nawet nie drgnął. Czasem miałam wrażenie, że jest przezroczysty – dla mnie i dla niej. Kiedyś myślałam, że będziemy drużyną, że razem stworzymy własny dom. Teraz czułam się jak intruz we własnym życiu.

Wszystko zaczęło się tuż po ślubie. Paweł nalegał, żebyśmy zamieszkali z jego mamą – „na chwilę”, dopóki nie uzbieramy na własne mieszkanie. Wierzyłam mu. Wierzyłam w nas. Ale „chwila” trwała już dwa lata.

Pierwsze tygodnie były trudne, ale miałam nadzieję, że z czasem się dogadamy. Teściowa, pani Halina, od początku patrzyła na mnie z góry. Każdego dnia znajdowała powód do krytyki: źle poskładane pranie, za słabo doprawiona zupa, kurz na parapecie. Z czasem przestała nawet udawać uprzejmość.

– Marta! Przynieś mi herbatę do pokoju! – wołała z drugiego końca mieszkania.

Czułam się jak służąca. Nie miałam odwagi się sprzeciwić. Paweł powtarzał tylko: „Daj spokój, mama jest już starsza, trzeba jej pomóc”. Ale ja widziałam, jak energicznie biega po mieście z koleżankami i jak potrafi być miła dla innych ludzi.

Najgorsze były weekendy. Wtedy teściowa zapraszała swoją siostrę i kuzynki na kawę. Siedziały w salonie i komentowały wszystko: mój wygląd, moje gotowanie, nawet to, jak chodzę po mieszkaniu.

– Widzisz, Halinka, teraz to młode nie umieją nawet dobrze posprzątać – śmiała się ciotka Zosia.

– A bo to jej wina? – odpowiadała teściowa. – Jakby miała porządną matkę, to by wiedziała.

Czułam wtedy gulę w gardle i łzy pod powiekami. Chciałam uciec do swojego pokoju, ale wiedziałam, że zaraz usłyszę: „A gdzie idziesz? Jeszcze nie skończyłaś sprzątać!”

Z czasem zaczęłam unikać domu. Pracowałam dłużej niż musiałam. Zostawałam po godzinach w biurze tylko po to, by choć przez chwilę poczuć się wolna. Moja szefowa zauważyła to i zapytała:

– Wszystko w porządku w domu?

Uśmiechnęłam się blado:

– Tak, po prostu dużo pracy.

Ale prawda była inna. Każdego dnia czułam się coraz bardziej niewidzialna i bezwartościowa.

Pewnego wieczoru zebrałam się na odwagę i powiedziałam Pawłowi:

– Musimy porozmawiać.

Spojrzał na mnie z irytacją:

– O czym znowu?

– Nie mogę tak dłużej żyć. Twoja mama traktuje mnie jak służącą. Nie mam tu swojego miejsca.

Wzruszył ramionami:

– Przesadzasz. Mama jest wymagająca, ale to jej dom. Musimy się dostosować.

Poczułam się zdradzona. Czy naprawdę nie widzi tego, co się dzieje? Czy naprawdę jestem dla niego mniej ważna niż jego matka?

Zaczęłam rozmawiać z moją mamą przez telefon coraz częściej. Słyszała mój płacz i bezradność.

– Córeczko, wróć do domu choć na kilka dni – prosiła. – Odpoczniesz od tego wszystkiego.

Ale ja nie chciałam się poddać. Chciałam walczyć o swoje miejsce. Próbowałam rozmawiać z teściową:

– Pani Halino, chciałabym czasem odpocząć po pracy…

Przerwała mi:

– Ja też kiedyś pracowałam i jakoś dawałam radę! Nie narzekaj tyle!

Czułam się coraz bardziej osaczona. Zaczęły pojawiać się u mnie objawy nerwicy: bezsenność, bóle brzucha, ataki paniki przed powrotem do domu.

Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Pawła z matką:

– Ona jest leniwa i niewdzięczna – mówiła teściowa.

– Wiem mamo… Ale co ja mam zrobić? – odpowiedział Paweł cicho.

Zamarłam za drzwiami. Poczułam się zdradzona przez najbliższą osobę.

Tego wieczoru spakowałam kilka rzeczy do torby i wyszłam bez słowa. Pojechałam do rodziców. Mama przytuliła mnie mocno:

– Jesteś u siebie. Tu nikt cię nie będzie poniżał.

Przez kilka dni płakałam bez przerwy. Tata próbował mnie pocieszyć:

– Marta, musisz zawalczyć o siebie. Albo postawisz granice teraz, albo zawsze będziesz nieszczęśliwa.

Po tygodniu Paweł zadzwonił:

– Kiedy wrócisz? Mama pyta o obiad.

Nie wytrzymałam:

– Może sam jej ugotuj! Albo niech sama sobie zrobi! Ja już nie wrócę do tego piekła!

Rozłączyłam się i poczułam ulgę po raz pierwszy od miesięcy.

Zaczęłam chodzić na terapię. Uczyłam się mówić „nie”, stawiać granice i dbać o siebie. Po kilku tygodniach Paweł przyszedł do moich rodziców:

– Marta… Przepraszam. Nie wiedziałem, że aż tak cierpisz.

Spojrzałam mu prosto w oczy:

– Chcę mieć własny dom. Bez twojej mamy. Inaczej nie wrócę.

Zgodził się wynająć mieszkanie tylko dla nas. Teściowa była wściekła:

– Jak możesz zostawić matkę samą?!

Ale tym razem Paweł stanął po mojej stronie.

Pierwsze dni we własnym mieszkaniu były trudne – czułam lęk i niepewność. Ale powoli zaczynałam oddychać pełną piersią.

Dziś wiem jedno: nikt nie ma prawa odbierać mi godności i szacunku. Walka o siebie była najtrudniejszą decyzją w moim życiu – ale też najważniejszą.

Czy naprawdę musimy wybierać między miłością a szacunkiem do siebie? Ile kobiet jeszcze musi przejść przez taki koszmar? Może czas zacząć mówić głośno o tym, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami naszych domów…