Zdrada przy rodzinnym stole: Między miłością matki a kryzysem małżeńskim
– Znowu nie wrócisz na kolację? – zapytałam, starając się, by mój głos nie drżał. Stałam w kuchni, oparta o blat, a w powietrzu unosił się zapach świeżo ugotowanego rosołu. Michał nawet nie podniósł wzroku znad telefonu.
– Muszę jeszcze coś załatwić – mruknął, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
Wiedziałam już. Przez przypadek zobaczyłam wiadomość od jego matki: „Zupa już czeka, synku”. Poczułam wtedy, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Przez lata starałam się być dobrą żoną, gotowałam, dbałam o dom, a on… On wybierał jej kuchnię, jej obecność. Nie moją.
Wieczorem siedziałam sama przy stole. Wpatrywałam się w parującą miskę rosołu i czułam, jak łzy napływają mi do oczu. W głowie kłębiły się pytania: Co zrobiłam źle? Czy nie jestem wystarczająco dobra? Czy on mnie jeszcze kocha?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Magdą, moją przyjaciółką od liceum. Spotkałyśmy się w kawiarni na Nowym Świecie. Magda spojrzała na mnie uważnie.
– Wyglądasz, jakbyś nie spała całą noc. Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko. O kolacjach u teściowej, o tym, jak Michał coraz częściej znika z domu, jak czuję się niewidzialna.
– Może on po prostu tęskni za domem? – próbowała tłumaczyć Magda. – Albo… może coś jest nie tak między wami?
To ostatnie zabolało najbardziej. Bo przecież wiedziałam, że coś jest nie tak. Od miesięcy unikaliśmy rozmów o ważnych sprawach. Michał wracał późno, ja zajmowałam się dziećmi i domem. Każde z nas żyło swoim życiem pod jednym dachem.
Wieczorem postanowiłam z nim porozmawiać. Siedział w salonie, oglądając mecz.
– Michał, musimy pogadać – zaczęłam niepewnie.
– Teraz? Może później? – rzucił zirytowany.
– Nie, teraz – powiedziałam stanowczo.
Wyłączył telewizor i spojrzał na mnie z niechęcią.
– O co chodzi?
– Wiem, że chodzisz do mamy na obiady. Dlaczego mi o tym nie mówisz?
Przez chwilę milczał. Widziałam, jak walczy ze sobą.
– Bo tam czuję się… swobodniej – powiedział w końcu cicho.
– Swobodniej? – powtórzyłam z niedowierzaniem. – A u mnie nie możesz być sobą?
– Ty ciągle czegoś ode mnie chcesz! Żeby pomóc dzieciom w lekcjach, żeby wynieść śmieci, żeby rozmawiać o problemach… U mamy mogę po prostu być.
Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– A ja? Ja też chciałabym czasem po prostu być! Ale ktoś musi ogarniać ten dom!
Wybiegłam do sypialni i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa: „U mamy mogę po prostu być”.
Następnego dnia zadzwoniła teściowa.
– Aniu, może wpadniecie dziś na obiad? – zaproponowała słodkim głosem.
– Dziękuję, ale mamy plany – skłamałam.
Nie mogłam znieść myśli, że ona wie więcej o moim mężu niż ja sama. Że to ona jest tą „bezpieczną przystanią”.
Przez kolejne tygodnie atmosfera w domu była coraz gęstsza. Michał coraz częściej wychodził bez słowa, dzieci zaczęły pytać, dlaczego tata jest taki smutny. Ja zamykałam się w łazience i płakałam po cichu.
W końcu postanowiłam porozmawiać z teściową. Pojechałam do niej bez zapowiedzi. Otworzyła drzwi zaskoczona moją wizytą.
– Aniu! Co się stało?
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
Usiadłyśmy przy kuchennym stole. Pachniało świeżym ciastem i rosołem – tym samym, który Michał tak lubił.
– Pani Heleno… czy pani wie, że Michał coraz częściej u pani bywa?
Spojrzała na mnie z udawaną niewinnością.
– On zawsze lubił domowe obiady…
– Ale to nie jest już tylko kwestia obiadów. On ucieka od nas. Od problemów.
Helenka westchnęła ciężko.
– Aniu… On zawsze był wrażliwy. Może za bardzo go naciskasz?
Poczułam narastającą złość.
– A może pani za bardzo go rozpieszcza? On ma własną rodzinę!
Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Helenka spuściła wzrok.
– Nie chciałam wam zaszkodzić…
Wróciłam do domu jeszcze bardziej rozbita niż wcześniej. Zrozumiałam jednak jedno: muszę walczyć o siebie i o naszą rodzinę.
Wieczorem usiadłam z Michałem przy stole.
– Musimy coś zmienić – powiedziałam cicho. – Tak dalej być nie może.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie wiem, czy potrafię…
– Spróbujmy terapii małżeńskiej – zaproponowałam drżącym głosem.
Przez chwilę milczał, potem skinął głową.
Terapia była trudna. Musieliśmy rozebrać nasze życie na czynniki pierwsze: niewypowiedziane żale, przemilczane pretensje, codzienne frustracje. Michał przyznał się do poczucia winy wobec matki i wobec mnie. Ja musiałam przyznać przed sobą, że czasem bywam zbyt wymagająca i kontrolująca.
Po kilku miesiącach zaczęliśmy rozmawiać ze sobą inaczej. Uczyliśmy się słuchać siebie nawzajem bez oceniania. Michał rzadziej bywał u matki, częściej zostawał ze mną i dziećmi przy wspólnym stole.
Ale rany pozostały. Czasem wciąż budzę się w nocy i pytam siebie: czy to wystarczy? Czy można odbudować zaufanie po zdradzie – nawet tej najmniej oczywistej?
Czasem patrzę na Michała i zastanawiam się: czy naprawdę jesteśmy sobie przeznaczeni? Czy lojalność wobec rodziny oznacza rezygnację z siebie?
A wy? Czy można wybaczyć taką zdradę? Czy rodzina zawsze powinna być najważniejsza?