Rodzice zerwali ze mną kontakt po wyjściu ze szpitala – czy można jeszcze odbudować rodzinę?

– Nie chcę cię więcej widzieć, Marto. – Słowa mamy dźwięczały mi w uszach, kiedy leżałam jeszcze na szpitalnym łóżku, z kroplówką w żyle i łzami spływającymi po policzkach. Tata stał obok niej, zaciśnięte usta, wzrok wbity w podłogę. Mój mąż, Tomek, próbował coś tłumaczyć, ale mama tylko machnęła ręką i wyszli. To był ostatni raz, kiedy ich widziałam.

Nie wiem, co bolało bardziej – fizyczny ból po operacji czy to, że rodzice odwrócili się ode mnie w najtrudniejszym momencie mojego życia. Wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, kiedy zaszłam w ciążę. Byliśmy z Tomkiem szczęśliwi, choć wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo. Mieszkaliśmy w małym mieszkaniu na Pradze, ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Rodzice nigdy nie akceptowali Tomka – „nie ten poziom”, „nie ma porządnej pracy”, „zrujnuje ci życie” – powtarzała mama przy każdej okazji.

Kiedy trafiłam do szpitala z powikłaniami, zadzwoniłam do nich z nadzieją, że choć na chwilę zapomną o swoich uprzedzeniach. Przyjechali, ale zamiast wsparcia dostałam wykład o tym, jak bardzo się zawiodłam na nich i jak bardzo oni zawiedli się na mnie. „Mogłaś mieć lepsze życie, Marto. Mogłaś być kimś!” – krzyczała mama, a ja czułam się coraz mniejsza.

Po wyjściu ze szpitala próbowałam do nich dzwonić. Raz po raz słyszałam tylko sygnał oczekiwania albo automatyczną sekretarkę. Pisałam SMS-y: „Mamo, proszę, odezwij się”, „Tato, potrzebuję was”. Bez odpowiedzi. Tomek starał się mnie pocieszać: – Daj im czas, może ochłoną. Ale dni zamieniały się w tygodnie, a potem w miesiące. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia – pierwsze bez rodziców.

Pamiętam Wigilię. Siedzieliśmy przy stole tylko we dwoje. Tomek przyniósł opłatek, zapalił świecę. Próbowałam się uśmiechać, ale łzy same płynęły mi po policzkach. – Może napiszemy do nich list? – zaproponował cicho Tomek. Napisałam długi list, pełen przeprosin i próśb o rozmowę. Wysłałam go pocztą. Po tygodniu wrócił – „adresat nieznany”.

Zaczęłam mieć koszmary – śniło mi się, że stoję pod drzwiami rodzinnego domu w Piasecznie, a mama patrzy na mnie przez okno i zamyka zasłony. W pracy coraz trudniej było mi się skupić. Szefowa zaprosiła mnie na rozmowę: – Marto, wszystko w porządku? Wyglądasz na wyczerpaną. Skłamałam: – To tylko zmęczenie.

Najgorsze były plotki w rodzinie. Ciocia Basia zadzwoniła pewnego dnia: – Co ty im zrobiłaś, że tak się od ciebie odwrócili? Próbowałam tłumaczyć, ale czułam tylko narastający wstyd i bezsilność.

Tomek był moją jedyną podporą. Ale i on miał dość. Pewnej nocy wybuchł: – Ile jeszcze będziesz za nimi biegać? Przecież masz mnie! Czy ja naprawdę jestem taki zły? Zamilkłam wtedy na długo. Wiedziałam, że go ranię swoją tęsknotą za rodzicami.

W końcu postanowiłam pojechać do Piaseczna. Stałam pod domem rodziców z bukietem tulipanów i drżącymi dłońmi. Drzwi otworzył tata. Spojrzał na mnie chłodno:
– Czego chcesz?
– Tato… chcę tylko porozmawiać.
– Nie mamy o czym rozmawiać.
Zamknął drzwi powoli, bez słowa więcej.

Wracałam do Warszawy zapłakana, z poczuciem totalnej klęski. Przez kolejne dni nie wychodziłam z łóżka. Tomek przynosił mi herbatę i próbował rozśmieszyć jak dawniej, ale nic nie pomagało.

Minął rok od tamtej rozmowy w szpitalu. Urodziłam synka – Michała. Rodzice nawet nie wiedzieli o jego narodzinach. Patrzyłam na niego i zastanawiałam się, czy kiedyś pozna dziadków. Czy będą chcieli go zobaczyć? Czy ja kiedykolwiek usłyszę od mamy: „Przepraszam”?

Czasem łapię się na tym, że wyobrażam sobie ich reakcję na pierwsze kroki Michała albo jego śmiech podczas zabawy z Tomkiem. Ale potem wraca rzeczywistość – pusta skrzynka na listy, brak wiadomości na Messengerze.

Zaczęłam chodzić na terapię. Psycholożka powiedziała mi coś ważnego: – Marto, nie masz wpływu na decyzje innych ludzi. Możesz tylko zadbać o siebie i swoją rodzinę.

Próbuję żyć dalej. Czasem jest łatwiej, czasem trudniej. Najbardziej boli mnie to, że rodzice nie dali mi nawet szansy na rozmowę – że ocenili mnie przez pryzmat własnych oczekiwań i dumy.

Czy można jeszcze odbudować rodzinę po takim rozstaniu? Czy powinnam dalej próbować czy już odpuścić? A może to ja powinnam nauczyć się żyć bez nich?

Czasem patrzę na Michała i myślę: „Czy kiedyś będziesz miał żal do mnie za to wszystko?” Może ktoś z was był w podobnej sytuacji? Jak sobie poradziliście? Czy warto walczyć o rodzinę za wszelką cenę?